06 maja 2020

Od Vasco do Julii

   Był zmęczony. Zresztą jak zwykle. Od dłuższego czasu nic się nie zmieniało a dni płynęły ciągle w tym samym rytmie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z dnia tygodnia. Czuł, jak coś ciągle drapie go nieprzyjemnie po nosie Nie był przyzwyczajony do długotrwałego noszenia swoich okularów. Wzrok zaczął mu się jednak tak bardzo psuć przy pisaniu, że postanowił wreszcie je zdjąć i wyjść na pole, pomimo niezachęcającej do tego pogody. Przynajmniej miał pewność, że żadna zbłąkana duszencja nie zechce zatruwać mu szanownych czterech liter swoją obecnością bądź też durnymi pytaniami. Któż w ogóle mógłby chcieć się z nim zadawać?
   Zarzucił na ramiona płaszcz i przeczesał delikatnie rdzawoczerwone włosy. Przyglądając się sobie w lustrze odniósł wrażenie, że wygląda gorzej niż zwykle i wina leżała nie tylko przy jego zmęczonych oczach i zmarszczkach na ustach, symbolizujących liczne grymasy pana Vasco. Mógłby przejść się do słynnego lasu i poszukać czegoś interesującego między drzewami. Przy odrobinie (nie)szczęścia zostanie uraczony towarzystwem istoty, która dopiero co do Przystani wpadła. Mógłby przy okazji napisać może do kroniki informacje na temat kolejnej postaci i jej tajemniczym świecie, o ile nie natrafi na kogoś z jego planety. Zapewne wtedy spaliłby się z totalnego wstydu i próbowałby uciec, nawet, jeżeli nie byłaby to istota z jego stulecia. Mógłby też szybko pozbawić jej istnienia. 
   Spakowanie swoich najważniejszych rzeczy nie było jakaś trudną sztuką. Znalazł odpowiednią torbę, która była w stanie pomieścić kilka kartek, termos na herbatkę, kubek, chusteczki, kałamarz i pióro. Przydałoby się jeszcze kilka monet i coś na drugie śniadanie, aby nie musiał potem głodny zbierać reszki jeżyn pozostawionych przez zwierzęta, zapewne zawierające różnego rodzaju pasożyty.
    Skrzywił się i upchał jakimś cudem dwie kanapki z szynką i sałatą, co do której miał stu procentową pewność, że jest pozbawiona jakichkolwiek paskudztw. Chociaż stuprocentowa to może było nieco za dużo powiedziane. 
   Tak przygotowany, z czarną fedorką na głowie, opuścił własne mieszkanie. Pozwolił, aby deszcz zamoczył jego delikatne wargi i marynarkę. Lubił deszcz. Jego zapach, dotyk, był niezwykle relaksujący, a stukanie kropelek o szyby i dachy domów przypominało mu słodziutką melodię ułożoną specjalnie dla niego przez matkę naturę. Szybkim, raźnym krokiem zmierzał w stronę lasu, do którego nie miał tak daleko. Mieszkał w końcu na obrzeżach, bowiem nie stać go było na zamieszkanie w centrum miasta. Minął tylko kilka obcych mu twarzy i wreszcie pozostał sam ze swoimi myślami i borem. 
   Skrył się pod jednym, dużym drzewem i skierował oczy na jezioro, z którego często gęsto wyłaniały się nowe osoby. Dostrzegł sylwetkę dużego psowatego o niezwykle długim pysku i uszkach. Odwzajemnił jego chłodne spojrzenie. Wiedział, że zaraz ktoś pojawi się po zezgonowaniu. 
   - Nie mógłbym ja go odprowadzić? - zapytał Boga śmierci, uśmiechając się delikatnie. - Mam kompetencję i...
    - Lepiej siedź cicho. - wyszczerzył zębiska demon w stronę mężczyzny. Ten tylko wzruszył ramionami i zaczął grzebać w swoim ekwipunku. Bardzo nie spodobało mu się zachowanie obcego. Dopiero pojawienie się brązowej istotki pokrytej krwią odwróciło uwagę czworonoga. Vasco nie rzucał się na głęboką wodę, więc zamiast działać, wolał tylko obserwować, jak potoczą się dalsze losy kobiety. Wyciągnął nóż, który zapomniał wyjąć ze swojej kieszeni i schował się za drzewem. Nienawidził Anubinów. Nawet bardzo. 
   I nie zamierzał zrezygnować ze spotkania z nową istotą o jakże interesującym, humanoidalnym kształcie. Poza faktem, iż posiadała długie włosy (po przyjrzeniu się Vasco zdał sobie sprawę, że to wcale nie były włosy) i sierść, która chroniła jej ciało przed zimnem. Wyglądała na zdezorientowaną. 

Jula? Mam nadzieję, że Vasco nie przerazi cię swoją osobą, pomimo planowanego morderstwa na anubinie ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wilcza Przystań.
Credits