28 lipca 2020

Od Emili C.D Raz


Emili siedziała w swoim pokoju czekając aż strażnicy opuszczą dziedziniec. Miała bardzo zły nastrój. Rozmowa z kapitanem bardzo ją zmartwiła. Znowu. Zaczął od pomocy gdy była ranna, ale później zaczął naciskać aby tu została i dla niego pracowała. Nawet zachęcał do używania magii i sam to robił. Użył liścia do tworzenia energii co wskazywało, że potrzebuje jakiegoś jej źródła. Nie wiedziała też ile mężczyzna potrafił co ją niepokoiło.
Uśmiechnęła się bo zdała sobie wtedy sprawę, że może trafiła w idealne miejsce dla niej. Tutaj przynajmniej część ludzi nie miało problemów z magią i możliwe, że każdy mógł czarować. Sam kapitan nie bał się przed ledwo poznaną osobą malować magią liście i przywoływać ogień. Chciała nagle uwierzyć, że trafiła do bajki gdzie magia pomaga a nie zabija. Gdzie magia nie jest przeznaczona tylko dla garstki wybranych. Może w przyszłości kapitan pokaże jej więcej swoich zaklęć.
Widząc, że na zewnątrz nie ma nikogo, a w korytarzu ustały rozmowy, Emili wskoczyła na parapet i rozprostowała skrzydła. Zeskoczyła lekko szybując i podeszła do drzewa. Było ciemno, więc liczyła, że nikt jej nie zauważy. Nadal nie znała reszty strażników, choć będzie musiała poznać część z nich. Położyła rękę na drzewie wbijając pazury w korę i zaczęła pożyczać energie. Kapitan miał racje bo drzewo miało bardzo dużo mocy. Kilka minut drenowania i nie spadło żadne liść. Ten świat zaczynał jej się coraz bardziej podobać.
Zalało ją nagłe i silne poczucie bezpieczeństwa. Zaufała słowom kapitana Raza i postanowiła, że skorzysta z magii. Może nawet nauczy się coś czego zawsze się bała – ziania ogniem. Według legend jej gatunek miął biało-szary płomień co by się zbyt wyróżniało w poprzednim życiu. Tutaj może nie będzie tego problemu. Na pewno zapyta kapitana co wie o smokach. Ciekawiło ja też co ten mężczyzna robił przed śmiercią, ale na razie jeszcze bała się pytać. Może później bo gdyby się okazało, że zabijał istoty magiczne znowu by się go wystraszyła. Widziała już, że umiał bardzo dobrze walczyć.
Hałasy odo strony wyjścia wyrwały ją z rozmyślań. Opuściła dłoń z drzewa i ruszyła w kierunku areny udając, że biega. W nocy widziała dobrze i nic jej nie przeszkadzało, poza czyjąś obecnością.
- Może za długi nie rozmawiałam z ludźmi? – zapytała samą siebie i zawróciła pod murem biegnąc dalej. Troje strażników zaczęło się je przyglądać i intensywniej śmiać. Wiedziała, że w końcu natknie się na zaczepki. Ominęła ich ale ci tylko zaczęli wyć głośniej.
- Czemu taka panienka błąka się tutaj w nocy? Sama? – po głosie i zapachu alkoholi zgadła, że grupka wracała z karczmy. Emili skuliła ogon i biegła dalej nieznacznie napinając mięśnie skrzydeł. Siły jej wróciły a na razie żaden strażnik podczas dnia nie zaciskał dłoni na mieczu kiedy się na nią patrzył. Więc nie interesował ich smok, a jej osoba. Miła odmiana ale może nie przy kilku pijakach.
- Podejdź do nas! – krzyknął inny – Pogadamy?! Umiesz latać jak słyszałem… Karczmarz jest ciągle wkurwiony o tą dziurę w ścianie!
Acha… skuliła się na niemiłe wspomnienie, ale biegła dalej. Czy wszyscy strażnicy łażą w to samo miejsce?
- Podejdź! Nie wstydź się.
Znowu zawróciła i biegła teraz w ich kierunku. Jeden się zachwiał przez co Emili się speszyła. Nie chciała nawet do nich podchodzić. Zaśmiali się głośniej gdy się zbliżała, ale 3 metry przed nimi machnęła skrzydłami i uniosła się wysoko. Grupka zaczęła kląć a jednego przewrócił silny podmuch powietrza. Wylądowała delikatnie na dachu i kucnęła aby nie zauważyli jej cienia. Musieli być bardzo pijani bo szybko zrezygnowali z poszukiwań i udali się do kwater jak podejrzewała.
Emili spojrzała na mur okalający budynek ale uznała, że na razie nie chce się wychylać poza to bezpieczne miejsce. Nie chciała też przypadkiem dostrzec uszkodzeń jakie spowodowała w karczmie. Dlatego patrzyła w niebo jeszcze dłuższą chwilę. Smuciła ją wizja wieczności bez rodziny. Tęskniła codziennie bo choć miała małą rodzinne i jednego prawdziwego przyjaciela, to bez nich czuła się wiecznie ranna w środku. Zastanawiała się czy kapitan nie wie nic o drogach ucieczki z tego miejsca.
Wylądowała potem na dziedzińcu i udała się do swoich drzwi. Były zamknięte bo wyleciała przez okno. Oparła czoło o drewno i posmutniała bo zdała sobie sprawę jak bardzo przestała być czujna. Była tylko zmęczona.
- O proszę… - odparł znajomy głosy zza jej pleców – więc mamy pokoje koło siebie?
Lubieżny ton pijanego strażnika sprawił, że się wystraszyła. Nie chciała rozmawiać z tym człowiekiem bo pomimo, że miała pazury i wielkie kły, to w rozmowach z nieznajomymi stawała się bezbronna i strachliwa. W dodatku teraz ten pijany strażnik wiedział gdzie sypia.
- Rzadko widujemy tutaj takie fajne panie. – powiedział jedną ręką się podpierając a drugą wskazując na nią. – Może chcesz żeby jeden z nas pokazał ci okolice? Ni boisz się nocy więc…
Zasyczała na mężczyznę bo zdała sobie sprawę że poza kurtką ma na sobie tylko futro i łuski. Nagle poczuła się odsłonięta i zagrożona. Normalnie jej to nie przeszkadza bonie widziała różnicy w noszeniu futra zwierzęcego czy własnego. Rozumiała jednak, że mężczyźni po pijaku myślą prawie zawsze o jednym.
Skoczyła na mężczyznę przewracając go ale jego wyszkolenie sprawiło, ze ten szybko się opanował i zepchnął ją z siebie. Kapitan dobrze ich wytrenował, skoro nawet w takim stanie facet się bronił. Zdekoncentrowała Emili nie zauważyła na czas zbliżającej się pięści i pysk odbił się jej na ścianę. Poczuła wtedy ból z obu stron twarzy.
- Cholera! –krzyknął facet, przyciskając do siebie dłoń – Z czego ty jesteś zrobiona? Ja pierdole jeszcze te kły!
Emili kucała na czterech łapach i usłyszała jak otwierają się drzwi obok. Inny nieznany mężczyzna przyglądał się obojgu na korytarzu ale chyba nie wiedział kogo skrzyczeć. Mój wredny sąsiad miał ciut krwi na dłoni ale chyba tylko drasnął jej zęba i nic sobie ni przebił. Był po prostu bardziej pijany niż ranny.
- Co to za burdy w nocy? Stary, nic ci nie jest więc po prostu we się połóż i odeśpij to co wypiłeś bo widzę w jakim stanie jesteś. A ty… - wskazał na mnie z niepewnością w na ustach – Zgaduje że cię zaczepił, ale nie wolno skakać sobie do gardeł i demolować korytarza! Gdy kapitan się o tym dowie…
- Zrobiliście tyle hałasu, że wstałbym nawet z martwych.
Emili odwróciła się i struchlała widząc kapitana za sobą. Podkuliła puszysty ogon i uszy a skrzydła złożyła ciasno za plecami. Kapitan Raz był na razie jedyną osobą, która ją popierała a teraz poczuła się jakby go zdradziła. Strażnicy wyglądali na pilnujących porządku, poza piciem, więc spodziewała się teraz gorszych relacji i jakiejś kary następnego dnia. W końcu do ona skoczyła na strażnika.
- Przepraszam. – odparła cicho i wstała patrząc uważnie na kapitana i strażnika w otwartych drzwiach obok niej. Nie mogła teraz nawet uciec do pokoju bo był nadal zamknięty.
- Zajmę się tym jutro a teraz wracać do swoich kwater – gdy tylko Emili została na zewnątrz kapitan chwilę się jej przyglądał a potem odparł miłym głosem – Chcesz o czymś pogadać?
- Nie ja… Moje drzwi są zamknięte.
- Co? – przyglądał się jej uważnie po czym się uśmiechnął - Acha…? Widzę, że ostatnio nocne loty kończą się dla ciebie niezbyt wesoło. – zastanawiała się dlaczego tego faceta ciągle bawił jej pech i nieszczęście – Wejdź na chwile. Skoro już mnie obudziłaś to pogadamy.
Uśmiechnęła się i rozluźniła bo nawet jeśli dostanie jakąś kare to dzisiaj już nikt jej nie zaczepi. Tym razem rozmowa z kapitanem Razem może wprawić ją w dobry nastrój.

25 lipca 2020

Od Negala C.D Mest

  Druga, pomniejsza rybia istota została przepołowiona na pół pod wpływem kontaktu z kosą dosadnie wkurwionego przeciwnika. Nergal miał solidnie dość dalszych spotkań z jego królową. Czuł, że jest już powoli blisko odrąbania jej łba. Zatoczył krąg, dumny i ubabrany we krwi sługusa, szczerząc zęby. Kulał już porządnie na tylną część ciała, a każdy, nawet najdelikatniejszy kontakt z podłożem powodował ból tak silny, że powaliłby niejednego dryblasa. Winą mógł za to obarczyć skały znajdujące się pod wodą, oraz dobre naostrzony, służący jako broń, ogon lewiatana. 
  Ponownie znalazł się na brzegu, nieumiejętnie podskakując na zdrowej, tylnej łapie. Należało się przemienić i pieprzył to, że zapewne zaraz pojawi się na brzegu Lilith i zacznie piszczeć niczym przerażona dziewica z powodu braku ubrań u swojego towarzysza. Dumnie eksponował swoim nagim torsem przed monstrum o wrogich zamiarach. Miał jeszcze jedną, zdrową nogę oraz swojego małego truposza, z którego zaczerpnął nieco energii, pozbawiając go połowy torsu. Wystarczyło jedynie zacisnąć zęby i przygotować się na kolejne natarcie. Stwór wydawał się nadal pełny swoich życiowych sił i nadal taki będzie, dopóki nie wyciągnie się go całkowicie na brzeg. Wiłby się wtedy w angonii, a twarz przybrałaby wyraz płaczącego dziecka, proszącego o to, aby ojciec przestał go napieprzać pasem za zjedzenie zbyt wielkiej ilości słodyczy. 
   Brakowało mu łańcuchów i lin.
   Brakowało mu towarzystwa. 
  Zacisnął dłoń w pięść i spróbował zamachnąć się jeszcze raz. Tym razem nie chybił, a ostrze przebiło końcówkę ogona, wbijając się w piach. Zaczął bezlitośnie ciągnąć w swoją stronę, dopóki nie ujrzał połowy ogona na plaży. Wtedy jeszcze raz spróbował zaufać swojej sile. Potrzebował całej energii wyciągniętej z martwego ciała, aby móc odrąbać ogon pani ego jeziora. Nie miał ochoty bawić się z nią w kotka i myszkę, oraz przyznać sam przed sobą, że nie jest wystarczająco silny, aby teraz pobić panią wielkiego morza. Liczył głupio na to, że po odrąbaniu ważnej części ciała dla stworzenia, będzie w stanie się wykrwawić pod wodą. W rzeczywistości miała spełnić się tylko połowa próśb skierowanych do wielkiego Stwórcy. Potwór bowiem dał mu spokój i z głośnym, przeszywającym krzykiem odpłynął wgłąb świętego basenu, pozostawiając Nergala nagiego i pozbawionego jakiejkolwiek siły. Przyozdobiony łuskami ogon drżał niekontrolowanie, pozbawiony swojego właściciela. Zaczął wytwarzać bardzo kojący zapach morza. 
   Czarny pan zamknął oczy i przetarł swoją twarz, brudną od potu i krwi. Zaczął się zastanawiać, czy stare rany nie pękły pod wpływem kilkunastu uderzeń, jednak blizny zasklepione już wieki temu nadal pozostawały na swoim miejscu, ku szczeremu rozczarowaniu ich pana. Nadal głupi wierzył, że zasklepi się jego twarz na nowo, chociażby pod wpływem ponownego włączenia regeneracji zepsutej od nowa tkanki. Wiele razy mówiło się o przypadkach umyślnych skaleczeń, aby ponownie tkanka mogła się skleić, tym razem w nieco lepszy sposób. 
  Pieprzysz głupoty, Możan. Przecież już nigdy nie powrócisz do swojego starego stanu. Pozostaniesz brzydki do końca swoich dni na Przystani. 
  Zaczynał bardzo powoli odczuwać wrażenie, że w swoim poprzednim wcieleniu było zdecydowanie lepiej niż tutaj. Jedynie psychicznie pod niektórymi względami odczuwał spokój, bo był nafaszerowany narkotykiem, który dawała mu ta ziemia. Bez bycia martwym nie mógł normalnie funkcjonować na Delcie.
  - Wszystko u pana w porządku? 
  Otworzył oczy i ujrzał przed sobą twarz, jakby znajomą.
  Mrugnął kilka razy, aby mieć pewność, że nie są to żadne szaleńcze wizje zesłane przez tego potwornego demona. Musiał unieść rękę i musnąć jego policzków, aby mieć stuprocentową pewność, że to wszystko nie jest snem. Zdezorientowany brunet odsunął się nieco. Nie spodziewał się, że ktoś już na pierwszym spotkaniu będzie dotykał jego twarzy. 
  - Nic mi nie jest, ale lepiej nie zbliżać się do jeziora. Pływa tam groźna bestia, w dodatku rozwścieczona. Powiedz moim towarzyszom, żeby się tym zajęli najlepiej teraz, bo stracimy kilka zakochanych par. 
   Potrzebował pomocy nieznajomego, aby wstać i zarzucić na siebie chociaż spodnie. Jego dawny towarzysz mógł go nie rozpoznać, ze względu na zmianę fryzury oraz tego, iż musiały minąć wieki od poprzedniego spotkania. Z pewnością młody zabójca zdołał przeżyć co nie co, założyć rodzinę i wybudować dom. Mógł też wziąć trochę swojej ukochanej i zaćpać się nią  aż do zarzyganej śmierci. Wszyscy wiedzieli, że heroina nie jest przyjaciółką, a po niej świat wygląda zupełnie inaczej. Chociaż sprawiała wrażenie cudownego ozdrowienia w rzeczywistości mieszała w głowie, więc koniec końców ktoś tutaj, pod jej wieloletnim wpływem, mógł zupełnie odgrodzić się od starych twarzy.
   Hellmestin go nie poznał.

Mest?
  

Od Raza C.D Emili

  Wsłuchiwał się w słowa smoczycy analizując w miarę to w jaki sposób mówi o konkretnych umiejętnościach by mieć już jakiś zarys tego jak na każdej z nich się zna. Jazdę konną odhaczył od razu, nie była jej za bardzo potrzebna. Miała skrzydła, a to znaczyło że mogła latać. A co za tym idzie w mieście będzie szybsza od kogokolwiek. Gdy inni muszą plątać się uliczkami ona może przelecieć nad domami i to dlatego ją chce, brak umiejętności walki wcale go nie zniechęcił, lepiej tak niż żeby coś umiała ale nauczonego w zły sposób. Tak przynajmniej nie ma wyuczonych złych nawyków i będzie mógł nauczyć ją wszystkiego porządnie.
   - Umiejętności te są przydatne ale nie będą ci potrzebne. Widzisz, niestety nie mamy jeszcze dobrego systemu przekazywania wiadomości. A to kluczowe rzeczy gdy dochodzi do niebezpiecznych sytuacji. Szczególnie dla dowódcy. Muszę dobrze kierować posterunkami, a nie mogę tego robić jednocześnie biegając od jednego do drugiego. Dlatego potrzebna jesteś mi ty i twoje skrzydła. Nie masz żadnych przeszkód na drodze w powietrzu, a jak już zapewne zauważyłaś miasto jest dosyć gęsto zabudowane. - stali na dziedzińcu, dosłownie na środku. Dziwnie mu się tam rozmawiało, czuł jakby był wystawiony na strzał z każdej strony więc zdecydował zabrać ją na ławkę pod drzwem. Wskazał jej ją i ruszył w jej kierunku, nie użył słów i nawet nie było trzeba bo poszła tam od razu i zajęła miejsce jeszcze przed nim, w dosyć nerwowy sposób, uznał, że to może przez to że czuje się jak na rozmowie o pracę. 
  - Generalnie wszystkie poprzednie pomysły zawiodły. Poczta pneumatyczna? Nie dało rady. Nie mamy sprzętu który wytworzyły wystarczające ciśnienie. Komunikacja przez magię? Też do niczego za dużo ludzi z mocą to za dużo zakłóceń i możliwości przechwycenia wiadomości.. - obruszył się, podobnie jak ona. Miała taką minę jakby ktoś jej właśnie powiedział, że na śniadanie jadła kotlet ze szczeniaczka.
  - Właśnie! Spójrz.- złapał za jeden z liści dyndających mu nad głową. Zerwał i trzymał go w dwóch palcach jednej dłoni a dwa palce drugiej dłoni rozsunął. W jednej chwili liść stracił kolory, a w jego drugiej dłoni zmaterializował się papieros.
  - Ta dam! Jeżeli o tym nie wiedziałaś to magia istnieje, a tutaj to już szczególnie. Spójrz.. - pokazał na liść który powoli bo powoli odzyskiwał kolory. 
  - Ta całą kraina jest tak napompowana magią, że nawet takiego liścia można użyć kilka razy zanim uschnie. Wybacz jeżeli to szok..- tak to zdecydowanie był szok. Dziewczyna siedziała jak na szpilkach, gotowa do ucieczki. Ale ku jego zdumieniu odezwała się w sposób dużo inny niż zwykle. Tak jakby musiała zmuszać się by do tego przyznać.
  - Tak.. wiem co to magia. Niestety. - cóż każdy kto tu trafił miał jakieś złe przeżycia, jej najwyraźniej dotyczyły magii. Zdecydował jej nie popychać ku tym wspomnieniom i zmienił temat.
- A co do tych kilku dni odpoczynku.. mogę się na nie zgodzić ale nie do końca. Widzisz, normalnie adiutant odbiera wiadomości u dowódcy i wtedy jest chroniony przez jego obstawę. Na miejscu jest chroniony przez miejscowych strażników. Ale w drodze z punktu A do B jest zupełnie sam. Nie żeby wiele zagrażało ci w powietrzu ale jednak. Musisz zacząć uczyć się walczyć. Więc jak najbardziej możesz odpocząć te kilka dni i nie pełnić służby ale pod warunkiem conajmniej jednego treningu dziennie. Póki co będziesz ćwiczyć różnymi rodzajami broni, a gdy znajdziesz coś co dobrze się z tobą zgrywa skupimy się na tym. - delikatnie wyrwana z letargu spowodonego wiadomościami o magii pokiwała głową.
Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, było nawet ładnie. Miasto zapalało powoli lampy i pochodnie, a słońce znikało za chmurami. Mur otaczający miasto najeżony zębami, kuszami, łukami i czasem znacznie cięższym sprzętem jak balisty czy działa przypominał o tym co gdzieś w oddali czycha za nim. I nie chodziło mu tu o kilku Maruderów... Ale jednocześnie dawał znać że nikt tu nie zamierza poddać się bez walki.
- Wiesz, wybacz że to mówię bo to trochę szorstkie.. ale zapomnij o tym co stało się w twoim świecie. Nie wiem co to było, ale było związane z magią. Tu bardzo ci się ona przyda. A to co stało się tam, do przystani za tobą nie przyjdzie. - wstał klepiąc ją po udzie i zrobił kilka kroków po czym odwrócił się do niej. Wsadził do ust papierosa którego stworzył prawie przed chwilą. Wyjął zapalniczkę, toporną bo toporną, zrobioną przez jednego z tutejszych mieszkańców pochodzącego podobno ze świata w którym rządzą stal i płomienie. Odpalił nią papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym. Nie w kierunku smoczycy, wiedział jak taki dym potrafi drażnić. 
- Nie wiem jak ty ale ja idę odpocząć. Gdybyś mnie potrzebowała będę spał u siebie. Ostatnie drzwi na końcu korytarza na twoim piętrze. Nie bój się mnie budzić serio... Zrobisz mi przysługę.- Powiedział to, podniósł dłoń w geście pożegnania i udał się do budynku. Zbierało się na cichą bezwietrzną noc.

(Czerp sobie magię do woli, tylko byleby zgodną z żywiołem. I nie musisz tak szybko odpisywać, ja odpisuje bo mi się w pracy nudzi 😉)

23 lipca 2020

Od Emili C.D Raz


Emili obserwowała dziedziniec cały czas, ale trzymała się na uboczu pod drzewem. Dotknęła bandażu udając silny ból. Lekki tępy uścisk powiedział jej, że rana się już zagoiła. Posiłek i odpoczynek znacznie pomogło. Rano nie będzie śladu. Będzie mogła sprawnie się poruszać, ale bandaż musi nosić dla niepoznaki trochę dłużej. Kapitan i doktor już zaczęli coś podejrzewać. Wiedziała, że będzie z nimi problem bo miała takie sytuacje za życia. Taa, kolejny element przypominający jej dawny świat. Westchnęła smutna i pomyślała, że skoro uciekając przed potworami nic nie osiągnęła to warto spróbować pogodzić się z sytuacją.
Skupiła się na strażnikach. Wyglądali na spokojnych, nieprzejmujących się zagrożeniem i w dobrych nastrojach nawet po ciężkim treningu. Emili rozumiała już ich poczucie bezpieczeństwa bo cały dzień nie musiała się martwić że zagryzie ją jakiś demon oraz czy będzie miała jedzenie. Nie była jednak w stanie zrozumieć dobrego nastroju innych. Do tego propozycja pracy.
                Poczuła nagły uścisk w sercu. Jak ci ludzie mogli myśleć o takich rzeczach jak praca? Przecież to oznaczało że to miejsce stawało się znajome. Później mówi się dom. Przecież to nie było nieba ani świat żywych! Jak oni mogli pozwolić sobie na tworzenie domu w miejscu pełnym zła na murami i z brakiem bliskich. Kapitan powiedział: „coś na start”! Poczuła się wtedy jakby wbito ostatni gwóźdź do jej trumny. Jakby miała już nigdy nie zobaczyć siostry. Skoro ona sama nie żyła i nie była w niebie, to zapewne już nigdy nie zobaczy matki czy siostry.
                Przypomniała sobie twarz kapitana Raza i zastanowiła się nad nim. Czasem zupełnie zastygał jakby jego dusza uciekała do innego świata. Może jednak oni tylko udawali, że to ich dom. Może za długo widziała twarze potworów i zapomniała że za oczami może być dusza a nie tylko gniew. Nagle kapitan wydał jej się bardzo prawdziwą osobą. Może z zewnątrz trochę straszny ale był pierwszym , który jej pomógł. Miała dług do spłacenia. Tylko, że dług życia wydawał jej się bardzo kosztowny.
                Wstała powoli i podparła się o drzewo. Powoli rozciągnęła skrzydła, uważając aby nie robić zbyt żwawych ruchów. Drzewo było ogromne i zaczęła się zastanawiać, czy później nie skorzystać z jego energii. Czuła prądy siły, które roślina zbierała przez dziesiątki lat. Może nikt nie będzie się zastanawiał nad jednym usychającym drzewem. Ale to innym razem, gdy będzie mniej gapiów. Nie chciała wysysać anergii ze strażników, ale wiedziała że musi odzyskać zapas siły. Nie znała tu nikogo i spodziewała się, że w każdym momencie jakaś grupka facetów może ją związać i zabrać do maga. Już raz była drenowana z esencji i bała się tego panicznie.
                Podeszła do kapitana gdy ten znowu się na nią spojrzał. Uśmiechnęła się smutno. Smutek był prawdziwy bo mężczyzna wydawał się miły i nie pasowało jej że musi mu zaufać. Ale na pewno spróbuje, nawet jeśli tylko na krótko.
                - Kapitanie Raz. Ja… - speszyła się bo nie chciała lokować się w tym świecie – Ja zgadzam się na pana propozycje. Nie wiem co robić a skoro jak na razie nie widzę bardziej kolorowej opcji to wydaje się to być manną z nieba.
                - Cieszę się. – odparł bardzo szybko, może nawet Roche za szybko.
Pochylił się i poczuła smród potu oraz daleką woń tytoniu i alkoholu. Pracowała w karczmie więc do zapachu alkoholu była przyzwyczajona ale pot ciął jej nozdrza jak kwas.
                -              Zaraz ci wszystko wytłumaczę, ale musimy załatwić sprawy tego, że jesteś chwilowo zbiegiem.
                Uśmiechnął znowu się uśmiechnął. Emili martwiło, że mężczyznę bawi jej kiepska sytuacja. Wyczuwała żart, ale zbyt przypominało jej to ton głosu polujących na nią kłusowników. Pracowanie dla niego będzie napewno wprawiało ją w poczucie niepewności.
                - A co pani potrafi?
                - Umiem  jeździć konno. – ominęła fakt, że pracowała w karczmie bo bała się że kapitan Raz mógłby ją tam wysłać. Nie wiedziała ile było magów w tym mieście i nie chciała stać się przystawką do ich czarów. – Troszkę gotowałam. – No dla strażników mogłaby upiec chleb bo żarcie tutejszego kucharza było delikatnie mówiąc bez smaku.
– Nie umiem walczyć. Dlatego zginęłam, bo za późno dali mi miecz do ręki.
Speszyła się robiąc szybki nerwowy dryg i dodała. Nagle pomyślała, że przyznała się do bycia łatwą ofiarą. Kapitan przyglądał się jej podejrzliwie i cofnęła się odrobinę podkulając ogon. Zawarczała na siebie za ten ruch. Ogon często zdradzał jej emocje dlatego powinna rozmawiać ze spostrzegawczymi ludźmi siedząc. Chciała zmienić temat i nakierować myśli strażnika na inny tor.
- Znam się też na pszczołach… Umiem robić miód pitny… Jeśli w tym świecie są w ogóle pszczoły.
                Kapitan uśmiechnął się miło co wyglądał na zaciekawionego tą opcją.
                - Chciałam poprosić o jeszcze kilka dni na zebranie sił – spuściła wzrok aby udawać speszoną ale w myślach liczyła drzewa, z których będzie musiała zebrać energie na latanie. W zależności od tego co powie kapitan Raz, będzie musiała jutro albo jeszcze dzisiaj wymknąć się i pożyczyć energię od drzew. Bo nie sądziła aby pobieranie energii od chodników czy kanalizacji zdało egzamin.
                Zorientowała się że zbyt długo myślała a kapitan czekał aż podniesie głowę. Ewidentnie lubił obserwować rozmówce i chyba jedna nie był aż tak ufny jak myślała na początku.

Król Klucza


Adam Walsh
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 32 lata
Stanowisko: Nauczyciel fizyki, bo wie, że to na pewno umie. Nie pamięta, kiedy zdobył odpowiednie wykształcenie, wiedza ta jednak nie jest mu potrzebna. W końcu pamięta odpowiednie wzory i odpowiednie prawa, a jeżeli przed salą lekcyjną nie ustawiają się niekończące się kolejki łaknących wiedzy, tym lepiej. Zresztą, nie ma kompletnego pojęcia, czy zasady fizyki jakkolwiek sprawdzają się w Przystani – nie wchodzi w to głębiej, po prostu robi swoje.
Przyczyna zgonu: Ludzkie ciało ma to do siebie, że nie znosi gwałtownych zmian. Nie przepada za zmianą ciśnienia, za skaczącą w dół i w górę temperaturą. Nic dziwnego, że w końcu musiało odmówić posłuszeństwa, gdy nierozważnie korygowanym czynnikiem był czas. Serce w końcu musiało zawetować, układ oddechowy zaprzestać swojej pracy. I tyle, tak po prostu.
Stadium przemiany: 9%. Problemy moralne nigdy nie były jego mocną stroną.
Żywioł: Czas
Pochodzenie: Gubi się we wspomnieniach, a te przyprawiają go jedynie o silnie pulsujący ból głowy, nie dają jakichkolwiek odpowiedzi i nie wskazują miejsca popełnienia błędu, który, najwidoczniej, musiał kosztować go życie. Nie pamięta, gdzie się urodził, gdzie pozostawił rodzinę i gdzie po raz ostatni widział przyjazną mu twarz, gdzie z żenującą rozkoszą i zapomnieniem całował cudze, akceptujące go miękkie usta – miejsca i czasy przeplatają się przez siebie w umyśle, pozostawiając po sobie jedynie nieznośny bałagan, ba, pieprzony burdel, którego, choć usilnie próbuje, nie może posprzątać. Huragan przewinął się przez jego zawsze pedantyczne i uporządkowane według odpowiednich kategorii, bo tak przecież należało robić, archiwum wspomnień, plącząc je ze sobą i splatając te, które nigdy spotkać się ze sobą nie powinny. Myli twarze, myli nazwiska, zastanawia się, które powinien przyporządkować do którego A.W., ostatecznie rezygnuje z tego wszystkiego. Pierdolony ból głowy nie daje spokoju.
Pamięta jedynie jej usilne i paniczne ostrzeżenia, rozsierdzone spojrzenie i żal o to, że nie zdążyli wypić obiecanej jej kawy. Ostrzegała przed czasem, którym tak bardzo chciał zawładnąć, a on odpowiadał, bezczelnie śmiejąc się prosto w jej twarz, bo przecież nie takie żywioły poskramiał. Pamięta również inicjały, którymi zawsze kierował się przy wyborze nowego imienia.
Więcej na razie nie potrzebuje.
Psychika
Relacje: Bliskie twarze pojawiają na tle zamkniętych powiek, nazwiska brzęczą znajomo w uszach. Nie potrafi ich ze sobą połączyć, lica i imiona zlewają się w nieczytelną dla niego breję. Pamięta brata. Pamięta również, że chuja najchętniej udusiłby własnymi rękoma, a przecież nigdy do rękoczynów się nie rwał.
Stanowisko: Nauczyciel fizyki, bo wie, że to na pewno umie. Nie pamięta, kiedy zdobył odpowiednie wykształcenie, wiedza ta jednak nie jest mu potrzebna. W końcu pamięta odpowiednie wzory i odpowiednie prawa, a jeżeli przed salą lekcyjną nie ustawiają się niekończące się kolejki łaknących wiedzy, tym lepiej. Zresztą, nie ma kompletnego pojęcia, czy zasady fizyki jakkolwiek sprawdzają się w Przystani – nie wchodzi w to głębiej, po prostu robi swoje.
Charakter: Adam jest egoistą. Adam dba jedynie o swój interes. Adam nie ma zamiaru się zmieniać. Bo po co, gdy mu tak wygodnie, gdy, nawet jeżeli raz na jakiś czas znajdzie się osoba narzekająca na jego charakter, ludzie wokół niego po prostu boją się zarzucić mu bycie egocentrykiem, a może poddają się w wyjątkowo szybkim tempie, zorientowawszy się, że ich słowa nawet do niego nie dotrą – zignoruje i wyprze je, jak wypiera wszystkie pozostałe niewygodne dla niego fakty, ewentualnie dostosuje do swojego punktu widzenia, przysposobi i dostroi, chcąc, by były dla niego wygodne. W końcu nie lubi się przemęczać, nie przepada za nakładaniem sobie roboty i nienawidzi brudzić sobie rąk. Wystarczy, że inni odwalą robotę za niego, a on będzie mógł obserwować ją z boku, raz na jakiś czas wchodząc im w paradę, reagując i przywracając na właściwy, odpowiedni dla jego celów tor. Adam lubi kontrolę, pedantyczną wręcz, gdzie wszystko jest uporządkowane. Ba, nawet i w chaosie odnajduje schematy, które następnie studiuje i obserwuje, by wyciągnąć z nich wnioski. Pozostawia ludziom ułudną decyzyjność, w rzeczywistości prowadząc ich po wygodnych i wydeptanych wcześniej przez niego ścieżkach. A jeżeli potkną się, zaplączą o własne nogi, tym lepiej. W końcu jego dłonie będą czyste, nieskalane krwią podniesie je do góry i wzruszy ramionami. Ich własna głupota, bo on przecież nic nie zrobił, nawet nie podstawił komukolwiek nogi. W przeciwieństwie do nich wie, że na niezbadanych wcześniej ścieżkach należy spoglądać pod własne stopy i stąpać ostrożnie.
Mówi ładnie, nie szczędzi ludziom w komplementach, choć nie ogranicza się też w swoich szczerościach, bo przecież nigdy nie był fałszywym. Składnymi zdaniami omamia, odpowiednią gestykulacją zachęca i zaprasza do przygotowanych wcześniej pułapek z szerokim i tak ślicznym uśmiechem na twarzy. A to wszystko bez pośpiechu, bo ma wystarczająco dużo czasu. Zdąży wszędzie i do każdego. Sekundy boją się przed nim uciekać.
Niczym krupier tasuje karty, przekładając je z ręki do ręki, a następnie, tuż po zastosowaniu shuffle’a, bo przecież chodzi o to, by wszystko wypadło losowo, rozdaje je i obserwuje zachodzącą przed nim grę. Wyłapuje tych nieudolnie liczących, pozbywając się ich prędko i bez skrupułów, bliżej przygląda się tym, którzy robią to bezbłędnie, dzięki czemu zgarniają raz po raz całą pulę. Pozwala im grać, stwierdzając, że tak jest przynajmniej ciekawie, zresztą, lubi dobrych graczy. Są wyzwaniem. I w ten sposób prze do przodu, zdobywa kolejne szczyty, a to wszystko nie przemęczając się za bardzo, bo pot dostający się do oczu jedynie utrudnia i szczypie. Adam nie lubi, gdy szczypie, nie jest przecież masochistą.
Adam przeklina pod nosem, chowając twarz w dłoniach, bo głowa znowu pulsuje, nie dając spokoju. Co mu po tym wszystkim, co mu po tej swojej przebiegłości i pierdolonej inteligencji, gdy kiedyś trzymane w ryzach persony A.W., teraz próbują wyrwać się i przejąć dowodzenie, niosąc za sobą tylko chaos i burdel, bez schematu, bez jakiegokolwiek porządku. Zresztą aktualnie jest pierdolonym nauczycielem fizyki z ewentualnym zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości, a nie władcą świata. Nie musi być już przebiegłym.
Może jest po prostu zmęczony. Może jest zagubiony. Może Adam Walsh po prostu chce już świętego spokoju. Ten sam pierdolony konformista i egoista, ten sam sławny po prostu chuj niezatrzymujący się przed niczym i nikim, bo liczy się cel, a nie środki.
Prawdopodobnie chodzenie po trupach w przeszłości, a teraz kompletny brak zainteresowania w pracy nad id, ego i superego nadal trzyma go mocno przy całkowicie ludzkiej formie.
Cechy Fizyczne
Aparycja: Błękitne i chłodne, prawie że żmijowate oko łypie groźnie, choć nie agresywnie. Uważnie studiuje każdą podsuniętą mu informację, wyciąga z niej wnioski, pozwalając swojemu właścicielowi obmyślić kolejny postawiony przez niego krok. A krok jest sprężysty i gładki, przepełniony elegancją i wykwintnością. Butny wręcz, jak niektórzy mają czelność mu zarzucić, co zbywa wzruszeniem ramion i przerzuceniem marynarki przez smukłe ramię, bo ta przecież zawsze musi być pod ręką – ubrany w eleganckie, doskonale dobrane garnitury i z krawatem zawiązanym za pomocą windsora prze do przodu z wyższością, bo umożliwiają mu to sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, z góry spogląda na otaczających go ludzi. Zadziera prosty nos ku bezchmurnemu niebu, wystawia na ciepłe słońce blade kości policzkowe, które i tak w ostatecznym rozrachunku prawdopodobnie spali. Kilka niesfornych, ciemnobrązowych włosów średniej długości opadnie na czoło, wychodząc z nadanego im wcześniej szyku w postaci zaczesania i przyklepania do tyłu, bo przecież znienawidzony mu nieporządek. Szybko przywróci je na miejsce jednym ruchem kościstej, żylastej dłoni.
Pozostawi za sobą zapach jabłek i świeżości oraz niedosyt w głębi duszy. 
Umiejętności: Palce zwinnie przebiegają pomiędzy kartami, kątem błękitnego oka zahacza o wiszący na ścianie zegar. Wskazówki stoją w miejscu, przypominając jedynie o utraconych możliwościach wraz z utraconą mocą kontrolowania czasu. Bo co mu po rozregulowaniu cudzych zegarków, po ewentualnym przedłużeniu minuty, czasami kwadransa, co kosztuje go jedynie w emocjach i własnym zdrowiu, gdy kiedyś skakał pomiędzy wymiarami, przyjmował różne nazwiska i różne imiona, dając sobie w ten sposób więcej możliwości?
Teraz całkiem nieźle gra w pokera i ma szczęście w bukmacherce. Szybko liczy, szybko podejmuje konkretne decyzje, bo taka robota. Tańczyć nadal się nie nauczył.
Ciekawostki:
  • Pozostały mu po nich prawie pusta paczka papierosów, metalowa, różowa zapalniczka, zdjęcie dwóch chłopców w wieku piętnastu, może szesnastu lat, ładnie zdobiony klucz (nie ma zielonego pojęcia, do jakich wrót ma pasować) oraz biała, wymięta koszula ze śladem szminki.
  • Ulubionym kolorem szmaragdowy.
  • Kocha smak tarty cytrynowej.
  • Fan hazardu i gier karcianych, w szczególności pokera.
Statystyki
Siła [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
Szybkość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
Mądrość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
Żywioł [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
Witalność [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
    Od autorsko
    Notatka: Witamy się z Adaśkiem, prosimy się nie przerażać, on tylko zgrywa takiego spryciulę. Miałabym prośbę, by nie sterować moją postacią, wszystko jest jednak do dogadania, na, tak zwanym, luzie. Odpisy od 400 do 1000 słów, na więcej raczej zabieram się niechętnie, więc jeżeli ktoś by chciał dostawiać odpowiedzi w miarę regularnie, to polecam przekraczać tę granicę w kwestii 200/300 słów, a nie kolejnego 1000. Na głębokie romanse postać to raczej nie jest, ale próbować przecież nie zabronię, kto wie, co się może wydarzyć. Mogę zabierać się za wątki przegadane i spokojne, nie mam potrzeby umieszczać w każdym odpisie pościgu i krwi czy magicznego timeskip, bo, jezu, nadchodzi straszna cisza – a przecież i ciszę można fajnie rozegrać! Podsumowując, zapraszam, nie gryzę. Kontakt: panna.iluzja@gmail.com // rawrawr#3178 na discordzie

    Autorką rysunku jest Camile-Marie.
    Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wilcza Przystań.
    Credits