24 września 2020

Od Chena C.D Tytanii

    Chen rozmawiał z ordynatorem. Stan Tytanii pozostawiał bardzo wiele do życzenia. Ostatni incydent z demonem zdecydowanie zaniepokoił lekarza prowadzącego, ale przede wszystkim Chena. Nie znał się na demonach. W jego świecie pewnie też istniały, ale działały bardziej subtelnie, nie tak bezpośrednio jak tutaj. W końcu czego by się spodziewać po zaświatach.
  
Dziewczyna najwidoczniej walczyła z myślami. Pewnie chciała przyjąć pomoc, kto w tym stanie nie chciałby się pozbyć demonicznego piętna, jednak... jednak coś ją powstrzymywało. Strach przed unicestwieniem? Nie, raczej nie to. Coś innego.

   Ex-żołnierz chciał jej bardzo pomóc. To był teraz jego priorytet, dlatego też wziął sobie wolne od pracy by badać tajemne zapiski wraz z doktorem Azule. Ten starszy, zaniedbany i dość dziwny mężczyzna, okazał się naprawdę skory do współpracy. Spędzali z Chanajczykiem wiele godzin każdego dnia i nocy aby przeanalizować przerażający rytuał. Azule zaniepokoiło najbardziej to co stało się z Luerem, czy to co wtedy ujrzał nie spowodowało jego szaleństwa. Nawet nie wie czy nieszczęśnik dalej żyje. Równie martwiącą kwestią był sam „obiekt” i jego zachowanie. Jedno jest pewne. Wiedzą, że w tej kwestii niewiele wiedzą. Ale czy to właśnie nieznane i strach przed nim narzuca ludzkości ograniczenia. Gdyby ludzie nie bali się nieznanego być może opanowali by oni nie tylko cały świat, ale i to poza nim.
  
Postanowili wszystko przygotować. W tym celu potrzebne będzie przetransportowanie Tytanii pod Mur. Tam, po zebraniu kilku składników medycznych, czym zajmie się doktor, będzie można odprawić rytuał. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem dziewczynę przestaną gnębić demony i będzie mogła rozpocząć normalne życie w Przystani. Jednak możliwe będą ataki demonów, a także nieprzychylnej temu zjawisku straży Muru. Chen był zdeterminowany, w dodatku nie od parady ma swój rodzinny tang dao.
  
Ubrał się w swój pancerz i wziął swój miecz. Był gotowy. Doktor Azule już wcześniej oznajmił mu gotowość, zebrał wszystkie składniki takie jak siarka, rtęć, pył piekielny i różnego rodzaju ususzone zioła. Wybrał też dogodne miejsce, wnęka w murze przy starej opuszczonej baszcie. Zewsząd miejsce to okala mroczny, wielki las. To będzie dobre miejsce. - pomyślał Chanajczyk, po czym ruszył w kierunku szpitalu
   Po drodze myślał o tym jak będzie się z tym czuła sama pacjentka. Choć jaki ma wybór, leżeć w tym łóżku do końca świata? To bezsensu. Lekarze sami się zgodzili, powiedzieli naukowcowi i Chenowi, aby spróbować jej pomóc za wszelką cenę. Szpital nie może już dłużej ryzykować kolejnymi atakami demona na obiekcie. Oby się to udało, myśleli oboje, szli w kierunku pokoju Tiffany i powtarzali w myślach.

 

20 września 2020

Od Mesta C.D Nergala

 Mest jęknął na ponowne spotkanie z przyrodzeniem Anubina.
 Mężczyzna wyglądał wyjątkowo nieporadnie jak na tak wysokie stanowisko. Mest nie wiedział r
ównież, dlaczego odczuwa ochotę dogryzienia starszemu. Zdawał sobie sprawę, że w bezpośrednim starciu nie miałby żadnych szans, nawet jeśli chodziłoby o zwykłą sprzeczkę. Aura roztaczająca się wokół gościa była wyjątkowo przerażająca, a zarazem intrygująca. Mest przymrużył lekko ślepia, aby niezauważalnie zmierzyć wzrokiem rannego. Chwycił za ręcznik wiszący na kaloryferze i podał go Anubinowi.
 - Do tego wyciągał Pan... - zrobił krótką pauzę, oczekując na to, że dowie się imienia towarzysza.

Czarnowłosy podniósł głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z brunetem.
 - Nergal Ozyr — powiedział nieprzytomnie, chwytając ręcznik.

 Mest zawinął wargi, powstrzymując uporczywy uśmiech. Niedługo będzie mógł zadać parę pytań mężczyźnie, a to, że udało mu się otrzymać jego imię, jest dużym osiągnięciem. Z przytupem postawił kosz z tkaninami na pralce.
 - Na stanie nie mam już żadnych bandaży, będziemy musieli poradzić sobie z tym — wskazał na jasnozielony materiał.

  Ozyr przytaknął albo tak wydawało się Mestowi. Wyciągnął tkaniny, układając je na białej szafce. Następnie otworzył dolną część mebla, wyjmując krem na blizny, który zakupił kiedyś w jakimś sklepiku.
  - Mam nadzieję, że moja obecność nie będzie Panu prze        szkadzała, poza tym, nie widzę, jak daje Pan radę to wszystko samemu opatrzyć — przygryzł policzek, oglądając dotychczasowe zabandażowane kończyny, nie wiedząc, czy nie za bardzo podważył umiejętności Nergala.

  Nie czekając na odpowiedź, ponownie opuścił łazienkę, aby za chwilę wrócić tam z czarną bluzą, t-shirtem, starymi dresami i jakimiś większymi bokserkami. Po drodze zapomniał zerknąć na zegarek. Spotkanie z Anubinem sprawiło, że jego codzienny zegar wypadł z orbity, a czas spożycia leków dawno przeminął.
  Mest narzucił na siebie białego t-shirta, odkładając ciuchy na szafkę, zaraz obok jasnozielonych tkanin.

  - Kładę tu czyste ciuchy, może nie są pierwszej klasy, ale na noc powinny być w sam raz.
  Ciche "Mhm" wypłynęło z ust Anubina. Wysoki mężczyzna prawie ukończył już opatrywanie wszystkich ran. Grymas na jego zmęczonej twarzy wskazywał, że woda utleniona jak zwykle, dała popalić i to dosłownie. Mest uśmiechnął się, nie wiedząc dlaczego. Przekrzywił głowę, czując dziwny, pulsujący ból. Przymrużył oczy, ledwo utrzymując równowagę. Chrząknął, a jego dłonie niekontrolowanie powędrowały na jego szyję. Palce zacisnęły się na skórze, dusząc bruneta. Kaszlnął on nieprzyjemnie, czując krwisty posmak na języku. Stracił totalną kontrolę nad swoim ciałem. Powieki chłopaka zacisnęły się automatycznie, odpowiadając na nieopisany ból. Desperacko próbował złapać powietrze, co tylko pogorszyło sprawę. Nie słyszał niczego, a jego nogi zgięły się pod wpływem adrenaliny, sprawiając, że kolana Mesta uderzyły w kafle.

  Cisza

(Nergaluuuuu?)

09 września 2020

Od Nergala C.D Mesta

 Mógł sobie podarować wzmiankę o rybich odchodach, bowiem teraz i mnie zrobiło się wyjątkowo niedobrze. Mężczyzna pokręcił głową i mocniej szarpnął za materiał bluzy, która mocniej zacisnęła się wokół jego pasa. Wyglądała teraz jak przepaska u prastarych plemion żyjących w Afryce, które nie były w stanie wynaleźć porządnych majtek.
   Nie miał się czego wstydzić, naprawdę. Wolał jednak nie gorszyć nowego członka dwuosobowej ekipy i przy okazji skorzystać z przejrzenia jego czterech ścian. Poza gorącym marzeniem o opatrzeniu piekących skaleczeń, pragnął jeszcze wziąć ciepłą kąpiel i zmyć z siebie wspomnienie o niechybnej walce, po której okrył się hańbą. Pozwolił sobie na zbyt wiele słabości podczas pojedynku i gdyby nie Mest to zapewne szukałby wymówki, aby tylko nie iść do zamczyska.
   - Daleko ta twoja siedziba? - Aby przerwać ciszę, Nergal ośmielił się zagaić rozmowę i rozpocząć od prostego pytania, pomimo iż kompletnie gdzieś miał samą odpowiedź chłopaka.
    - Dosłownie za rogiem. Powinienem znaleźć ci w środku jakieś ubrania na zmianę, bo nie możesz cały dzień paradować w tej dziwnej przepasce.
   Trudno było się z tym faktem nie zgodzić. Poza skinieniem głowy, nie potrafił w ogóle dać mu do zrozumienia, że słucha. Z gardła również nic mu nie wyszło i to być może ze względu na paraliżujące uczucie wstydu, którego nie doznał od kilkunastu lat, a które nagle przebudziło się z całą swoją mocą. Cholera by to wszystko trafiła. Mógłby usprawiedliwiać się brakiem wystarczającego źródła energii albo zacząć wyliczać czynniki, które spowodowały, iż dawno nie chwycił broni do rąk. W zamian za to wpatrywał się pusto we własne ubłocone stopy.
   Kurwa mać. [...]

  Weszli do domu dokładnie dwadzieścia minut po całym wydarzeniu. Mest widząc, w jak bardzo złym stanie jest anubin, zaprosił go do łazienki, aby opatrzyć wspólnie rany. Dumny mężczyzna jednak rozkazał (bo prośbą tego nie było można nazwać) aby detektyw jedynie chwycił za bandaż i przyniósł mu go wraz z wodą utlenioną do białego pomieszczenia. Tam na spokojnie mógł w bali dokładnie obejrzeć własne rany. Przestał czuć cokolwiek poza paraliżującym uczuciem niesprawiedliwości oraz odrętwieniem mięśni. Będzie dzisiaj spał jak zabity, wtulony w cudownie miękką pościel swojego gospodarza. Jutro rano kiedy wstanie powróci ponownie ból, odrętwienie oraz paraliże, zaś zniknąć powinny negatywne emocje. Sen jest na to znakomitym lekarstwem i Nergal już nie raz przekonał się o tym na własnej skórze, szczególnie będąc na ziemi, kiedy to po pracy jedynym jego hobby było właśnie śnienie.
   Woda, przyjemnie ciepła, okazała się być wbrew pozorom wrogiem dla wojownika, bowiem na nowo powróciło nieprzyjemne pieczenie z otwartych jeszcze skaleczeń. Wiedział jednak, iż nie ominie go mycie ich, bowiem lepiej było pocierpieć teraz, niż później płakać nad zakażeniami i ewentualną utratą kończyn. W najgorszym stanie była noga lewa - opuchnięta, pulsująca kostka wołała wręcz o pomstę do nieba, zaś z głębokiej rany na łydce non stop sączyła się stróżka krwi o nieprzyjemnym, ciemnoszkarłatnym zabarwieniu. Widok ten został szybko ukrócony za pomocą sporego kawałka bandaża. Mógł teraz wreszcie wstać i chwycić za ręcznik, aby się nim owinąć. Drugą dłonią podparł się o stojący wieszak (spojler: później znany jako prowizoryczna laska).
   Mest wszedł do łazienki nosząc ze sobą stos jasnozielonych tkanin. Przystanął, widząc Ozyra nieumiejętnie próbującego sięgnąć po ręcznik. Krocze miał odsłonięte, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy stanęli ze sobą twarzą w twarz.
    Kurwa mać. 

Helluś?

05 września 2020

Od Yukiry i Tytanii [Cz.1]

 Yukira: Kolejny dzień włączenia się po tym pierytym świecie. Kolejny dzień wiec zwiedzam inna część tego miast szedłem  wzdłuż płotu zauważyłem dziewczynę opierającą się o niego z drugiej strony.
 Tytania: Ledwo stała na nogach. Chwiała się zdezorientowana, rozglądając na boki z drżącymi rękoma, jakby właśnie zobaczyła ducha. Szukała lekarzy, którzy z każdej chwili mogliby podbiec do ciemnowłosej i zakuć ją w kajdany. Zamiast tego wzrok jej natrafił na młodego chłopca, o blondwłosach.
Taki młody, a martwy, pomyślała smutno.
 Yukira: Chłopak spojrzał na dziewczynę  i podszedł do płotu i go przeskoczył.
- Wszystko dobrze? - Spytał widząc jak się trzęsie.
 Tytania: - Och, naturalnie. - Kłamiąc, uśmiechnęła się niewinnie, próbując przywołać jakieś milsze wspomnienie, które niekoniecznie wiązać się będzie z życiem przed śmiercią i samym "końcem", jak mianowali mówić ludzie na Delcie.
- Ile masz lat, młody?
  Yukira: - Czternaście lat. - powiedziałem spokojnie siadając na ziemi.
-A ty ?
  Tytania:-  Dziewiętnastka już za mną była, kiedy tutaj trafiłam. Teraz sama nie wiem, ile siedzę w tym kurwidołku. Rok? Miesiąc? Kilka lat? Nieistotne. Bardziej ciekawi mnie fakt, dlaczego tutaj trafiłeś? - Smutno mi się robi, kiedy widzę osoby w twoim wieku na Przystani, pragnęła dodać, jednak coś w głębi duszy zdołało ją powstrzymać.
 Yukira: -Emm.... -zaczął się zastanawiać -Wybacz ale jeszcze sobie nie przypomniałam jestem tutaj dopiero drugi dzień. -powiedziałem zakłopotany.
 Tytania:  - Więc zapewne potrzebujesz przewodnika? - zapytała, podnosząc się powoli i przeciągając leniwie, niczym kocur. - Bo byłabym do dyspozycji, młoda duszko.
  Yukira: - Skoro proponujesz. -powiedziałem patrząc na nią dziwnie - A ty jak na człowieka dziwnie się prostujesz ale bywa.
  Tytania:
- Hola amigo, a kto ci niby powiedział, że jestem człowiekiem? To, że tak wyglądam, nie musi świadczyć w pełni o mojej rasie.
  Yukira: -A tak wybacz zapomniałem ze ten świat jest pojebany. -powiedział wkładając rece do kieszeni. -To co chcesz mi pokazać
   Tytania: - No nie wiem, jeszcze zobaczymy. Byleby jak najdalej odejść z tego przeklętego miejsca i spróbować się rozluźnić... chociażby w jakiejś kawiarence, o ile sypniesz nieco złotem na dobry początek, bo jestem bez grosza.
  Yukira: -Wiesz ze mówisz do dziecka które żyje tu od wczoraj. Skąd mam wziąc kasę? -Spojrzałem na nia . -Zobaczymy coś po drodze.
  Tytania: - Myślałam, że na start dają wam cokolwiek. Sama nic nie pamiętam z pierwszych dni, które spędziłam na Delcie. Wszystko miałam podane na tacy w szpitalu. Nawiasem mówiąc wypadałoby zarejestrować cię do jakiegoś ośrodka dla młodych, bo sam sobie tutaj nie poradzisz
  Yukira: - Ośrodka pfy po co komu opieka opiekuni są upierdliwi. -powiedział plącząc ramiona.
  Tytania: - Powiedziało dziecko, które jeszcze powinno siedzieć w podstawówce. Młody, ja naprawdę radzę ci znaleźć sobie pomoc.
- Albo możnaby go poniańczyc osobiście, pomyślała, zaciskając zęby i dłonie. No tak, swego rodzaju taryfa ulgowa i BYĆ MOŻE oficjalny bilet na wolność.
  Yukira: Jego oczy stały się jednolite.
-A to niby dlaczego bo mnie znajdom i umieszcza w wariatkowie no chyba nie. -syknał zezłoszczony w jej stronę po czym się uspokoił biorąc głębszy wdech.
  Tytania: - Prędzej dorwą cię tutaj demony niż opieka społeczna, dlatego tak się o ciebie martwię, młody. Oboje teraz będziemy sobie nawzajem potrzebni. Jeżeli mi pomożesz, to licz na moją ochronę. Miałam do czynienia z potworami piekielnymi.
  Yukira: -Taaaa ja pewnie przez któregoś zginąłem. -westchnął -Ale niech Ci będzie, w ogole oni nie mają kartoteki  przybyłych czy coś.
  Tytania: - Mają spis i to aż dziwne, że jeszcze nie zapoznał się z tobą żaden anubin, bo przecież powinni się interesować nowo-przybyłymi. Złożę skargę pisemną, niech nie mają się za lepszych.
  Yukira: - może ta ja go omijam cały czas  - zaśmiał się a skoro tak mówisz może poszukajmy Anubina
  Tytania: - Nie powinieneś ich omijać. - Bo to twoi przyjaciele, a nie wrogowie, dokończyła, chociaż sama wyraźnie nie chciała się do tego przyznawać. Ruszyła jako pierwsza, upewniając się jeszcze, że nie widzi jej żaden strażnik.
  Yukira: -To prowadź  i raczej nie specjalnie ich omijałem bo nie wiem jak wyglądają. -Powiedział ruszają za dziewczyna i wychodząc z powrotem na drogę.
  Tytania: - Wyglądają... jak psy wielkości konia, o któtkiej sierści i przydługiej, grubej szyi. Ogólnie budowę mają końską, a uszy długie jak cholera. Oczywiście, jeżeli są w swojej naturalnej formie. Mogą być też ukazani jako pół ludzie a pół szakale, lub... jako zwykli obywatele przystani. Ale, że to bogata i szanowana rasa, poznasz ich po zdobionym ubiorze.
  Yukira: Wyobraziłem sobie konia z łapami i wielkim uszami od wir wirczurów
- Ciekawie  -na jego twarzy pojawił się uśmiech i na dodatek maja jakieś główne bazy?
 Tytania: - No mają zamek, ale więcej im chyba do szczęścia nie potrzeba. - mruknęła, przeciągając się intensywnie i drapiąc za uszkiem. - Ale lepiej tam nie wchodzić, bo baza jest ściśle strzeżona, więc omińmy ją z daleka i po prostu chodźmy do miasta.
  Yukira: -No dobra, w końcu ty tutaj prowadzisz nie. -mówił idac za dziewczyna jedna z wielu ulic i alejek.
  Tytania
: Przecierała oczy, zmęczona, zdenerwowana, ale para na przód, mając nadzieję, że trafi wraz z młodym do bezpieczniejszego miejsca.
  Yukira: Szedł A nią az trafili przed dziwny pudynek z skamieniałymi psamokonmi

 

22 sierpnia 2020

Od Tytanii C.D Chena

   Biała chmura przeleciała nad głową kobiety o ciemnych włosach, szepcząc jej do ucha nieprzyjemne do słuchania zaklęcia po języku bliżej nieokreślonym (Deltonczyczy nigdy nie słyszeli o łacinie, zważywszy też na to, iż nie mieli do czynienia ze starożytnymi grekami oraz rzymianami). Zniknąć nie chciała, pomimo nagłych i niespodziewanych ruchów ze strony dziewczyny. Wymachiwanie rękami oraz krzyki nie pomagały. Zaczynała wierzyć, iż demon się o nią upomina i zaczął czuć się zagrożony, odkąd Tytania w ogóle usłyszała o tym przeklętym rytuale. Pragnęła wstać i zawołać swojego znajomego, jednakże słowa utkwiły jej w gardle. Poza chmurą otaczającą jej osobę przed swoimi ślepiami widziała brązowowłosego chłopaka z kitą zawiązaną do tyłu oraz szarmanckim, pełnym gracji uśmiechem. Pragnęła wrócić do niego i uspokoić się za pomocą czułego dotyku tego, który był dla niej tak niezwykle ważny. Jego krwistoczerwone ślepia nie były przesiąknięte żadną złą energią, pomimo niesprzyjającego dobrym myślom koloru, kojarzonego głównie ze śmiercią i zgubą.
  Kochała go, pomimo braku w bibliotece pamięci jego imienia. Nie umiała zawołać do siebie chłopaka ani przypomnieć sobie, kim dla niej był. Kochankiem? Przyjacielem? Po prostu obiektem westchnień? Dłużnikiem? Może dawnym wrogiem, z którym zjednoczyła się po śmierci? To właśnie było przerażające. Pomimo tak silnego uczucia, nie potrafiła sobie przypomnieć czegokolwiek poza tkwiącymi głęboko pozytywnymi emocjami oraz przystojnych rysów twarzy. Zagryzła zęby, a spokój ustąpił, ponownie przegoniony przez czysty chaos o trupiobladej licy. Dumnie stąpający demon, przemieniony z białego obłoczku, po prostu się śmiał. Śmiał się z kobiety, gdyż ta nie potrafiła go przegnać i zawołać Chena, aby tutaj przyszedł i jej pomógł. Coś sprawiało, że najzwyczajniej w świecie obawiała się rytuału, który mógł skończyć się nawet nagłym zgonem.
  - Tchóż.
  Istota zaczęła mówić coraz bardziej zrozumiale według Tytanii. Niespotykany wcześniej akcent zaczynał przypominać powoli imperialską mowę. Gdzieś pamiętała o tym demonie. Kiedyś się z nim spotkała.
  - Bezmózg. Bezpamięciowiec.
  Kroki stawały się coraz szybsze i szybsze. Dziewczyna nie była już w stanie nadążyć wzrokiem za bestią wokół niej tańczącą, z ogromnym uśmiechem na twarzy oraz kwiatem zamiast oka. Też kiedyś widziała ten kwiat. Tam, skąd pochodziła, nazywany był orchideą. Pomimo swojego piękna uważany był za symbol czystego zła i aby odgonić złe duchy często palono go na stosach.
  Było jej wstyd, że pamiętała tak mało znaczącą informację, a nie potrafiła sobie przypomnieć ani imienia chłopaka, który przez chwilę odpędził złudzenie, ani nawet demona, który śmiał się z niej, dopóki ponownie na jej drodze nie stanął żołnierz. Widział jej nagłe ruchy, które przypominały nieudolne odganianie od siebie chmary upierdliwych komarów. Problemem był jednak fakt, iż poza dwójką nie było w pomieszczeniu żadnego żywego ducha, ani bzyczącego natrętnie owada.
  - Boję się Chen.


16 sierpnia 2020

Zimny chłopczyk


Naffi
Płeć:  Chłopak
Wiek:  14 lat.
Stanowisko: Płatnerz, kowal, zaklinacz
Przyczyna zgonu:  Zatrucie się przez wrogiego nekromante trucizną ze skupioną ciężką energią urazy, która poskutkowała rozszarpaniem jego i Naffiego na milion kawałeczków(gdyż klątwa działa obu stronnie)
Stadium przemiany:  Anthro [85% - 95%]
Żywioł: Lód
Pochodzenie: Sinu malutka wioska duchów w której mieszkał 6 lat do wtedy kiedy wrogi nekromanta zabił jego rodziców. Gdy miał 3latka nekromanta zabił matke gdy miał 6 to zabił jego ojca.
Psychika

Charakter: Naiwny - z bardzo ufa nieprawidłowym osobą
Beztroski - nie martwi sie co przyniesie kolejny dzień
Strachliwy - boi sie że straci panowanie nad sobą bąć zabije kogoś na kim mu zależy
Cechy Fizyczne
Aparycja:  Kolor: biały, niebieski, gradient niebieskiego
Rasa: królik
Akcesoria:
-Naszyjnik którego nie widać przez dres
-wisorek na kostce
Znaki szczególne: gradient od połowy stóp do kostki, gradient na uszach i ogonku, niebieskie włosy
oczy: jasno niebieskie(błyszczące)
Ubiór: szary dress i musztardowe Japonki z czarnym paskiem
Wzrost: 148,8 Cm
Umiejętności: 
-obsłudze broni białej
-akrobatyce
-opiece nad innymi
-gotowaniu
-wspinaniu
Ciekawostki:
  • Gdy Naffi jest boso i chodzi np po trawie, zostawia mocne lodowe ślady swoich stóp.
  • Temperatura ciała Naffiego to0 stopni Kelvina.

      Statystyki
      Siła [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
      Szybkość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
      Mądrość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
      Żywioł [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
      Witalność [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
        Od autorsko
        Notatka: To juz zależy o jakie streowanie chodzi, ale pozwole gdy bede o tym po informowany

        Postać należy do właściciela.

        Logika umarłych



        Yukira "Yuki" Sendzu
        Płeć:  Chłopak
        Wiek:  14 lat.
        Stanowisko: Bezrobotny
        Przyczyna zgonu:  Potrącenie przez dostawczak
        Stadium przemiany:  50 - 74%
        Żywioł: Pracuje nad ustaleniem
        Pochodzenie: Ziemia
        Psychika

        Charakter: Chłopak jest w ciężkim wieku, a dokładnie to okres buntu. Przez co jego zachowanie potrafi się w ciągu chwili zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli się wkurzy albo coś rozwali albo przetrzyma ale każdy kiedyś pęka.
        Cechy Fizyczne
        Aparycja: Yuki ma 164 cm wzrostu, błąd włosy średniej długości jak jego a chłopaka. Jego oczy są pomarańczowe i łatwo po nich określić jak się czuje.
        Umiejętności: Yuki potrafi ugotować pare prostych posiłków. Chłopak za życia chodził na szermierkę i grał na fortepianie. Panuje nad swoimi przemianami i uczy panowania nad magią
        Ciekawostki:
        • Brzydzi się tym że niebo okazało się być fejkiem i musi stać się wilkiem by żyć spokojnie w wiecznej śmierci. 
        • Chłopak boi się ciemności i mimo skorupy jest wrażliwy.
        • Gdy jest zły [klik].
            Statystyki
            Siła [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
            Szybkość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
            Mądrość [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
            Żywioł [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
            Witalność [Poziom 1]: ★☆☆☆☆
              Od autorsko
              Notatka:
              ♤ Postać tylko na RPG na DC
              ♤ Ważne decyzje podejmuje on
              ♤ Kierowanie należy tylko do Yukiry

              Postać wyjęta z anime.

              15 sierpnia 2020

              Od Nike-Re do Finnegana

                Maleńka kulka futra siedziała pod schodami, nasłuchując odgłosów nadchodzących z oddali. Kroki mężczyzn poniosły się echem po ulicy, dzwoniąc natarczywie w uszach kundla z rogiem na czole. Próbowała opanować strach i przestać gryźć swoje pazury, jednakże póki co nie potrafiła, gdyż czynność ta jako jedyna przynosiła swego rodzaju ulgę. Przeżyła bójkę, molestowanie przez jakiegoś oblecha spod karczmy i napad rabunkowy. Zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień i na jej niewielki umysł, który wciąż nie potrafił wszystkiego załapać w try miga.
                 Nergal odwrócił się plecami do swoich towarzyszy, wyczuwając napięcie unoszące się w powietrzu niby trujący gaz, rozpylony przez uciekiniera. Finnegan nie miał mu nic do powiedzenia w tym momencie. Doszczętnie zatopił swój umysł w robocie, polegającej na przeglądaniu spisu, który w jakikolwiek magiczny sposób miał pomóc w odnalezieniu zguby. Już wcześniej mężczyzna był przeciwny takiemu obrotowi spraw i wolałby działać wyłącznie na własną rękę. Niezwykle irytowała go myśl, że został ograniczony przez przełożonych ciężarem w postaci celnika, który dzięki swoim umiejętnościom oraz stosem papierów - rzekomo miał się przysłużyć tak ważnemu przedsięwzięciu, jak złapanie uciekiniera piekielnego.
                 - Zalegała z podatkami już od ponad miesiąca i aż dziw, że właściciel kamienicy się o nic nie upominał. 
                 - To trzeba będzie go przesłuchać, bo być może ją krył i fałszował dane. Niejedna osoba wie, że Nike-Re jest poszukiwana od dłuższego czasu, więc dziwne, że facet się nie skapnął i puścił jej płazem nawet płacenie czynszu. - Ozyr wytarł chusteczką krew cieknącą z wargi. Będąc pod wpływem nieprzyjemnych emocji nie wytrzymał.
                 - Może płaciła mu... czymś innym? - Odezwała się nieproszona osoba z tyłu. Nergal tego nie lubił, dlatego ręka szybko powędrowała na stolik z głośnym hukiem, strasząc przy tym strażnika, który ze skwaszoną miną spuścił głowę. Naprawdę wolał nie walczyć słownie ze swoim przełożonym, a ten sygnał świadczył tylko o jednym: "albo się kurwo przymkniesz, albo osobiście wywalę cię z tego miejsca na zbity pysk". Sam już wolał wyjśc, szerokim łukiem omijając wściekłego czarnowłosego. 
                  - Niech wojsko przeszuka dom tego mężczyzny i zda nam raport z jego przesłuchania. Może ma jakieś informacje na temat miejsca pobytu uciekinierki i będzie w stanie nam pomóc. 
                  Ozyr naprawdę nie chciał, aby te słowa padły z ust współpracownika. Sam wolałby wydawać rozkazy aniżeli słuchać, jak ktoś inny to robi. Mimo to pozwolił sobie na chwilę milczenia i ponownego rzucenia okiem na błękitny pokój dziewczyny stojącej kilka metrów od swojego dawnego mieszkania. Ponownie straciła swoje rzeczy, bowiem widać było, jak wszystko wynoszą strażnicy, a włamanie się do kamienicy byłoby w tym momencie chyba najgorszym ruchem, jaki mogłaby zrobić. Należało znaleźć sobie kolejną kwaterę na nockę i spróbować zapomnieć o dzisiejszej, przykrej sytuacji. Fajnie by było znaleźć także kogoś, kto mógłby ją na chwilę poutrzymywać, do czasu, aż sprawa nie ucichnie Bogowie, jak bardzo się bała tego, co będzie jutro. Jak bardzo ręce trzęsły się w sposób niekontrolowany, kiedy zmieniła formę i powolnym krokiem ruszyła kamienistą ścieżką, oglądając się od czasu do czasu za siebie i podrygując niekontrolowanie na każdy, przerażający dźwięk zwiastujący potencjalne zagrożenie w postaci napastników. Cholera by to wzięła. 
                Tak, jak kiedyś nigdy nie lubiła papierosów, tak teraz poczuła nagłą potrzebę zapalenia. Jej ex robił to bardzo często i widziała, jak za każdym buchem ulatuje większość negatywnych emocji. Sama musiałaby spróbować i zapytać się pobliskiego karczmarza, czy dałby jej chociaż jednego bucha, bo ze stresu zapewne zaraz zwróci swoje drugie śniadanie.
                 Ale czy on na pewno palił papierosy...

              Finn? Wybacz początek D:

              Od Mest C.D Nergala

              Gdy nieznajoma kobieta poinformowała detektywa o niebezpieczeństwie, był on jedynym, który zgodził się pomóc. Nie wiedział, na co się pisał bowiem strach ledwie muskał palce jego dłoni, a ciekawość rozwodziła się po całym jego ciele. Widząc nagiego Anubina, mrugnął parę razy, czując przypływ gorąca. I nie, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wizja Mesta zamglona została przez niewidzialne wspomnienia. Coś, co nieświadomy detektyw uznał za efekt uboczny wszystkich połykanych pastylek. Ocknął się z chwilowej omamy wyjątkowo szybko. Wypowiedział słowa, które powinny paść przy pierwszym spotkaniu z obnażonym, zranionym mężczyzną. Szorstkie, gorące palce musnęły policzki bruneta. Dotyk ten był czymś, co Mest dobrze pamiętał. Ale, czy na pewno? Potrzasnął głową wykonując parę kroków do tyłu. Czuł się bardzo nieswojo wśród nieswoich narządów płciowych. Przęłknął ślinę ściągając z siebie szarą bluzę. Miał nadzieję, że rannemu osobnikowi nie przeszkadzał widok jasnej skóry bruneta oraz jego sztuczne, mechaniczne ramię.- Proszę, niech Pan owinie to wokół krocza, pańskie ciuchy wyglądają jak rybie odchody. Są przemoczone do suchej nitki — mruknął, podając ciepłą bluzę Anubinowi.
              Z kieszeni swoich szarych dresów, wyciągnął niewielki, niebieski notes i srebrny długopis. Chrząknął nieprzyjemnie i nawiązał kontakt wzrokowy z ciemnowłosym.
              - To, jak brzmi pańskie miano? - przysunął końcówkę długopisu do papieru.
              Postać westchnęła, z lekka ignorując pytanie Mesta. Plecy mężczyzny dotknęły trawy, a jego usta skrzywiły się w nieprzyjemnym grymasie.
              - Czy na pewno jest z panem wszystko w porządku? - detektyw przekrzywił głowę, siadając w pobliżu Anubina. - Jeżeli najpierw wolałby Pan odpocząć, jestem w stanie poczekać — uśmiechnął się blado.
              - Nie, to w porządku — odpowiedział, przykrywając dłonią swoje oczy.
              - Mój dom znajduje się dość blisko, nie jest pierwszej klasy, ale mogę Pana opatrzyć, za małą opłatą w postaci paru pytań. To jak?
              Słowa te wypłynęły z ust Mesta niekontrolowanie. Jakby ktoś w środku zmusił go do tej propozycji. Ale, czy tak naprawdę mu to przeszkadzało?
              >Nergalu?

              05 sierpnia 2020

              Od Chena C.D Tytanii

                Do pokoju Tytanii ktoś delikatnie zapukał. Ta odwinęła się z koca i spojrzała na drewniane drzwi. Do sali wszedł Chen ubrany po cywilnemu, a razem z nim przyszedł przygarbiony starszy mężczyzna w okularach. Ubrany był w stare wytarte spodnie i pogniecioną marynarkę. Wyglądał bardzo zaniedbane, wręcz prawie jak bezdomny. W ręce miał walizkę, z której wystawały różne zapisane kartki i zeszyty.
              - Hej, Tytanio, to pan Azule... były asystent Lueur’a. Znalazłem go i powiedziałem o twoim przypadku. - wskazał na dziwnie przypatrującego się dziewczynie mężczyznę.
              - Witaj, pan Chen wszystko mi opowiedział, słyszałem o twoim „przybyciu“ do Przystani. Mam znajomych w tym szpitalu, widziałem twoje wyniki... są... bardzo podobne do jego wyników. - Chwycił się za brodę, wyglądał na mocno zamyślonego. - Możemy ci pomóc, Tytanio, choć to nie będzie łatwe. Jednak myślę, że będę w stanie powtórzyć proces...
              Tiffany leżała na łóżku w mocnej konsternacji. Nieznajoma, podejrzana osoba, co prawda przyprowadzona przez przyjaciela, ale i tak napawająca ją lękiem stoi nad nią i proponuje jakiś ryzykowny eksperyment. I to niby ma jej pomóc? Przywrócić jej siły życiowe? Czy to jest w ogóle możliwe?
                 W głowie dziewczyny zaczęły walczyć ze sobą myśli. Tak czy nie? Zgodzić się? A jak coś pójdzie nie tak i tam wrócę? To wszystko spadło teraz na nią jak lawina. Jakaś diabelska melodia strasznych wspomnień uderzyła ją z potężną siłą.
              - Wyjść! - krzyknęła. - Idźcie stąd... - zaczęła płakać. Najwidoczniej to było za dużo jak na jeden raz. Zawinęła się spowrotem pod koc, mężczyźni stali w milczeniu. Chen, zrozumiawszy, że w tym stanie nie będzie mógł rozmawiać z Tytanią, postanowił zabrać doktora Azule na dól do kawiarni szpitalnej.
              Dodał tylko: - Przemyśl to Tytanio, naprawdę się natrudziłem, żeby znaleźć tego człowieka. Będziemy na dole, nie śpiesz się.
              Wyszli szybko z jej sali, zostawiając ją samą z przerażającymi myślami. Leżała tak i chciała zapomnieć, ale chciała też, aby to się skończyło.

              (Tytanio?)

              28 lipca 2020

              Od Emili C.D Raz


              Emili siedziała w swoim pokoju czekając aż strażnicy opuszczą dziedziniec. Miała bardzo zły nastrój. Rozmowa z kapitanem bardzo ją zmartwiła. Znowu. Zaczął od pomocy gdy była ranna, ale później zaczął naciskać aby tu została i dla niego pracowała. Nawet zachęcał do używania magii i sam to robił. Użył liścia do tworzenia energii co wskazywało, że potrzebuje jakiegoś jej źródła. Nie wiedziała też ile mężczyzna potrafił co ją niepokoiło.
              Uśmiechnęła się bo zdała sobie wtedy sprawę, że może trafiła w idealne miejsce dla niej. Tutaj przynajmniej część ludzi nie miało problemów z magią i możliwe, że każdy mógł czarować. Sam kapitan nie bał się przed ledwo poznaną osobą malować magią liście i przywoływać ogień. Chciała nagle uwierzyć, że trafiła do bajki gdzie magia pomaga a nie zabija. Gdzie magia nie jest przeznaczona tylko dla garstki wybranych. Może w przyszłości kapitan pokaże jej więcej swoich zaklęć.
              Widząc, że na zewnątrz nie ma nikogo, a w korytarzu ustały rozmowy, Emili wskoczyła na parapet i rozprostowała skrzydła. Zeskoczyła lekko szybując i podeszła do drzewa. Było ciemno, więc liczyła, że nikt jej nie zauważy. Nadal nie znała reszty strażników, choć będzie musiała poznać część z nich. Położyła rękę na drzewie wbijając pazury w korę i zaczęła pożyczać energie. Kapitan miał racje bo drzewo miało bardzo dużo mocy. Kilka minut drenowania i nie spadło żadne liść. Ten świat zaczynał jej się coraz bardziej podobać.
              Zalało ją nagłe i silne poczucie bezpieczeństwa. Zaufała słowom kapitana Raza i postanowiła, że skorzysta z magii. Może nawet nauczy się coś czego zawsze się bała – ziania ogniem. Według legend jej gatunek miął biało-szary płomień co by się zbyt wyróżniało w poprzednim życiu. Tutaj może nie będzie tego problemu. Na pewno zapyta kapitana co wie o smokach. Ciekawiło ja też co ten mężczyzna robił przed śmiercią, ale na razie jeszcze bała się pytać. Może później bo gdyby się okazało, że zabijał istoty magiczne znowu by się go wystraszyła. Widziała już, że umiał bardzo dobrze walczyć.
              Hałasy odo strony wyjścia wyrwały ją z rozmyślań. Opuściła dłoń z drzewa i ruszyła w kierunku areny udając, że biega. W nocy widziała dobrze i nic jej nie przeszkadzało, poza czyjąś obecnością.
              - Może za długi nie rozmawiałam z ludźmi? – zapytała samą siebie i zawróciła pod murem biegnąc dalej. Troje strażników zaczęło się je przyglądać i intensywniej śmiać. Wiedziała, że w końcu natknie się na zaczepki. Ominęła ich ale ci tylko zaczęli wyć głośniej.
              - Czemu taka panienka błąka się tutaj w nocy? Sama? – po głosie i zapachu alkoholi zgadła, że grupka wracała z karczmy. Emili skuliła ogon i biegła dalej nieznacznie napinając mięśnie skrzydeł. Siły jej wróciły a na razie żaden strażnik podczas dnia nie zaciskał dłoni na mieczu kiedy się na nią patrzył. Więc nie interesował ich smok, a jej osoba. Miła odmiana ale może nie przy kilku pijakach.
              - Podejdź do nas! – krzyknął inny – Pogadamy?! Umiesz latać jak słyszałem… Karczmarz jest ciągle wkurwiony o tą dziurę w ścianie!
              Acha… skuliła się na niemiłe wspomnienie, ale biegła dalej. Czy wszyscy strażnicy łażą w to samo miejsce?
              - Podejdź! Nie wstydź się.
              Znowu zawróciła i biegła teraz w ich kierunku. Jeden się zachwiał przez co Emili się speszyła. Nie chciała nawet do nich podchodzić. Zaśmiali się głośniej gdy się zbliżała, ale 3 metry przed nimi machnęła skrzydłami i uniosła się wysoko. Grupka zaczęła kląć a jednego przewrócił silny podmuch powietrza. Wylądowała delikatnie na dachu i kucnęła aby nie zauważyli jej cienia. Musieli być bardzo pijani bo szybko zrezygnowali z poszukiwań i udali się do kwater jak podejrzewała.
              Emili spojrzała na mur okalający budynek ale uznała, że na razie nie chce się wychylać poza to bezpieczne miejsce. Nie chciała też przypadkiem dostrzec uszkodzeń jakie spowodowała w karczmie. Dlatego patrzyła w niebo jeszcze dłuższą chwilę. Smuciła ją wizja wieczności bez rodziny. Tęskniła codziennie bo choć miała małą rodzinne i jednego prawdziwego przyjaciela, to bez nich czuła się wiecznie ranna w środku. Zastanawiała się czy kapitan nie wie nic o drogach ucieczki z tego miejsca.
              Wylądowała potem na dziedzińcu i udała się do swoich drzwi. Były zamknięte bo wyleciała przez okno. Oparła czoło o drewno i posmutniała bo zdała sobie sprawę jak bardzo przestała być czujna. Była tylko zmęczona.
              - O proszę… - odparł znajomy głosy zza jej pleców – więc mamy pokoje koło siebie?
              Lubieżny ton pijanego strażnika sprawił, że się wystraszyła. Nie chciała rozmawiać z tym człowiekiem bo pomimo, że miała pazury i wielkie kły, to w rozmowach z nieznajomymi stawała się bezbronna i strachliwa. W dodatku teraz ten pijany strażnik wiedział gdzie sypia.
              - Rzadko widujemy tutaj takie fajne panie. – powiedział jedną ręką się podpierając a drugą wskazując na nią. – Może chcesz żeby jeden z nas pokazał ci okolice? Ni boisz się nocy więc…
              Zasyczała na mężczyznę bo zdała sobie sprawę że poza kurtką ma na sobie tylko futro i łuski. Nagle poczuła się odsłonięta i zagrożona. Normalnie jej to nie przeszkadza bonie widziała różnicy w noszeniu futra zwierzęcego czy własnego. Rozumiała jednak, że mężczyźni po pijaku myślą prawie zawsze o jednym.
              Skoczyła na mężczyznę przewracając go ale jego wyszkolenie sprawiło, ze ten szybko się opanował i zepchnął ją z siebie. Kapitan dobrze ich wytrenował, skoro nawet w takim stanie facet się bronił. Zdekoncentrowała Emili nie zauważyła na czas zbliżającej się pięści i pysk odbił się jej na ścianę. Poczuła wtedy ból z obu stron twarzy.
              - Cholera! –krzyknął facet, przyciskając do siebie dłoń – Z czego ty jesteś zrobiona? Ja pierdole jeszcze te kły!
              Emili kucała na czterech łapach i usłyszała jak otwierają się drzwi obok. Inny nieznany mężczyzna przyglądał się obojgu na korytarzu ale chyba nie wiedział kogo skrzyczeć. Mój wredny sąsiad miał ciut krwi na dłoni ale chyba tylko drasnął jej zęba i nic sobie ni przebił. Był po prostu bardziej pijany niż ranny.
              - Co to za burdy w nocy? Stary, nic ci nie jest więc po prostu we się połóż i odeśpij to co wypiłeś bo widzę w jakim stanie jesteś. A ty… - wskazał na mnie z niepewnością w na ustach – Zgaduje że cię zaczepił, ale nie wolno skakać sobie do gardeł i demolować korytarza! Gdy kapitan się o tym dowie…
              - Zrobiliście tyle hałasu, że wstałbym nawet z martwych.
              Emili odwróciła się i struchlała widząc kapitana za sobą. Podkuliła puszysty ogon i uszy a skrzydła złożyła ciasno za plecami. Kapitan Raz był na razie jedyną osobą, która ją popierała a teraz poczuła się jakby go zdradziła. Strażnicy wyglądali na pilnujących porządku, poza piciem, więc spodziewała się teraz gorszych relacji i jakiejś kary następnego dnia. W końcu do ona skoczyła na strażnika.
              - Przepraszam. – odparła cicho i wstała patrząc uważnie na kapitana i strażnika w otwartych drzwiach obok niej. Nie mogła teraz nawet uciec do pokoju bo był nadal zamknięty.
              - Zajmę się tym jutro a teraz wracać do swoich kwater – gdy tylko Emili została na zewnątrz kapitan chwilę się jej przyglądał a potem odparł miłym głosem – Chcesz o czymś pogadać?
              - Nie ja… Moje drzwi są zamknięte.
              - Co? – przyglądał się jej uważnie po czym się uśmiechnął - Acha…? Widzę, że ostatnio nocne loty kończą się dla ciebie niezbyt wesoło. – zastanawiała się dlaczego tego faceta ciągle bawił jej pech i nieszczęście – Wejdź na chwile. Skoro już mnie obudziłaś to pogadamy.
              Uśmiechnęła się i rozluźniła bo nawet jeśli dostanie jakąś kare to dzisiaj już nikt jej nie zaczepi. Tym razem rozmowa z kapitanem Razem może wprawić ją w dobry nastrój.

              25 lipca 2020

              Od Negala C.D Mest

                Druga, pomniejsza rybia istota została przepołowiona na pół pod wpływem kontaktu z kosą dosadnie wkurwionego przeciwnika. Nergal miał solidnie dość dalszych spotkań z jego królową. Czuł, że jest już powoli blisko odrąbania jej łba. Zatoczył krąg, dumny i ubabrany we krwi sługusa, szczerząc zęby. Kulał już porządnie na tylną część ciała, a każdy, nawet najdelikatniejszy kontakt z podłożem powodował ból tak silny, że powaliłby niejednego dryblasa. Winą mógł za to obarczyć skały znajdujące się pod wodą, oraz dobre naostrzony, służący jako broń, ogon lewiatana. 
                Ponownie znalazł się na brzegu, nieumiejętnie podskakując na zdrowej, tylnej łapie. Należało się przemienić i pieprzył to, że zapewne zaraz pojawi się na brzegu Lilith i zacznie piszczeć niczym przerażona dziewica z powodu braku ubrań u swojego towarzysza. Dumnie eksponował swoim nagim torsem przed monstrum o wrogich zamiarach. Miał jeszcze jedną, zdrową nogę oraz swojego małego truposza, z którego zaczerpnął nieco energii, pozbawiając go połowy torsu. Wystarczyło jedynie zacisnąć zęby i przygotować się na kolejne natarcie. Stwór wydawał się nadal pełny swoich życiowych sił i nadal taki będzie, dopóki nie wyciągnie się go całkowicie na brzeg. Wiłby się wtedy w angonii, a twarz przybrałaby wyraz płaczącego dziecka, proszącego o to, aby ojciec przestał go napieprzać pasem za zjedzenie zbyt wielkiej ilości słodyczy. 
                 Brakowało mu łańcuchów i lin.
                 Brakowało mu towarzystwa. 
                Zacisnął dłoń w pięść i spróbował zamachnąć się jeszcze raz. Tym razem nie chybił, a ostrze przebiło końcówkę ogona, wbijając się w piach. Zaczął bezlitośnie ciągnąć w swoją stronę, dopóki nie ujrzał połowy ogona na plaży. Wtedy jeszcze raz spróbował zaufać swojej sile. Potrzebował całej energii wyciągniętej z martwego ciała, aby móc odrąbać ogon pani ego jeziora. Nie miał ochoty bawić się z nią w kotka i myszkę, oraz przyznać sam przed sobą, że nie jest wystarczająco silny, aby teraz pobić panią wielkiego morza. Liczył głupio na to, że po odrąbaniu ważnej części ciała dla stworzenia, będzie w stanie się wykrwawić pod wodą. W rzeczywistości miała spełnić się tylko połowa próśb skierowanych do wielkiego Stwórcy. Potwór bowiem dał mu spokój i z głośnym, przeszywającym krzykiem odpłynął wgłąb świętego basenu, pozostawiając Nergala nagiego i pozbawionego jakiejkolwiek siły. Przyozdobiony łuskami ogon drżał niekontrolowanie, pozbawiony swojego właściciela. Zaczął wytwarzać bardzo kojący zapach morza. 
                 Czarny pan zamknął oczy i przetarł swoją twarz, brudną od potu i krwi. Zaczął się zastanawiać, czy stare rany nie pękły pod wpływem kilkunastu uderzeń, jednak blizny zasklepione już wieki temu nadal pozostawały na swoim miejscu, ku szczeremu rozczarowaniu ich pana. Nadal głupi wierzył, że zasklepi się jego twarz na nowo, chociażby pod wpływem ponownego włączenia regeneracji zepsutej od nowa tkanki. Wiele razy mówiło się o przypadkach umyślnych skaleczeń, aby ponownie tkanka mogła się skleić, tym razem w nieco lepszy sposób. 
                Pieprzysz głupoty, Możan. Przecież już nigdy nie powrócisz do swojego starego stanu. Pozostaniesz brzydki do końca swoich dni na Przystani. 
                Zaczynał bardzo powoli odczuwać wrażenie, że w swoim poprzednim wcieleniu było zdecydowanie lepiej niż tutaj. Jedynie psychicznie pod niektórymi względami odczuwał spokój, bo był nafaszerowany narkotykiem, który dawała mu ta ziemia. Bez bycia martwym nie mógł normalnie funkcjonować na Delcie.
                - Wszystko u pana w porządku? 
                Otworzył oczy i ujrzał przed sobą twarz, jakby znajomą.
                Mrugnął kilka razy, aby mieć pewność, że nie są to żadne szaleńcze wizje zesłane przez tego potwornego demona. Musiał unieść rękę i musnąć jego policzków, aby mieć stuprocentową pewność, że to wszystko nie jest snem. Zdezorientowany brunet odsunął się nieco. Nie spodziewał się, że ktoś już na pierwszym spotkaniu będzie dotykał jego twarzy. 
                - Nic mi nie jest, ale lepiej nie zbliżać się do jeziora. Pływa tam groźna bestia, w dodatku rozwścieczona. Powiedz moim towarzyszom, żeby się tym zajęli najlepiej teraz, bo stracimy kilka zakochanych par. 
                 Potrzebował pomocy nieznajomego, aby wstać i zarzucić na siebie chociaż spodnie. Jego dawny towarzysz mógł go nie rozpoznać, ze względu na zmianę fryzury oraz tego, iż musiały minąć wieki od poprzedniego spotkania. Z pewnością młody zabójca zdołał przeżyć co nie co, założyć rodzinę i wybudować dom. Mógł też wziąć trochę swojej ukochanej i zaćpać się nią  aż do zarzyganej śmierci. Wszyscy wiedzieli, że heroina nie jest przyjaciółką, a po niej świat wygląda zupełnie inaczej. Chociaż sprawiała wrażenie cudownego ozdrowienia w rzeczywistości mieszała w głowie, więc koniec końców ktoś tutaj, pod jej wieloletnim wpływem, mógł zupełnie odgrodzić się od starych twarzy.
                 Hellmestin go nie poznał.

              Mest?
                

              Od Raza C.D Emili

                Wsłuchiwał się w słowa smoczycy analizując w miarę to w jaki sposób mówi o konkretnych umiejętnościach by mieć już jakiś zarys tego jak na każdej z nich się zna. Jazdę konną odhaczył od razu, nie była jej za bardzo potrzebna. Miała skrzydła, a to znaczyło że mogła latać. A co za tym idzie w mieście będzie szybsza od kogokolwiek. Gdy inni muszą plątać się uliczkami ona może przelecieć nad domami i to dlatego ją chce, brak umiejętności walki wcale go nie zniechęcił, lepiej tak niż żeby coś umiała ale nauczonego w zły sposób. Tak przynajmniej nie ma wyuczonych złych nawyków i będzie mógł nauczyć ją wszystkiego porządnie.
                 - Umiejętności te są przydatne ale nie będą ci potrzebne. Widzisz, niestety nie mamy jeszcze dobrego systemu przekazywania wiadomości. A to kluczowe rzeczy gdy dochodzi do niebezpiecznych sytuacji. Szczególnie dla dowódcy. Muszę dobrze kierować posterunkami, a nie mogę tego robić jednocześnie biegając od jednego do drugiego. Dlatego potrzebna jesteś mi ty i twoje skrzydła. Nie masz żadnych przeszkód na drodze w powietrzu, a jak już zapewne zauważyłaś miasto jest dosyć gęsto zabudowane. - stali na dziedzińcu, dosłownie na środku. Dziwnie mu się tam rozmawiało, czuł jakby był wystawiony na strzał z każdej strony więc zdecydował zabrać ją na ławkę pod drzwem. Wskazał jej ją i ruszył w jej kierunku, nie użył słów i nawet nie było trzeba bo poszła tam od razu i zajęła miejsce jeszcze przed nim, w dosyć nerwowy sposób, uznał, że to może przez to że czuje się jak na rozmowie o pracę. 
                - Generalnie wszystkie poprzednie pomysły zawiodły. Poczta pneumatyczna? Nie dało rady. Nie mamy sprzętu który wytworzyły wystarczające ciśnienie. Komunikacja przez magię? Też do niczego za dużo ludzi z mocą to za dużo zakłóceń i możliwości przechwycenia wiadomości.. - obruszył się, podobnie jak ona. Miała taką minę jakby ktoś jej właśnie powiedział, że na śniadanie jadła kotlet ze szczeniaczka.
                - Właśnie! Spójrz.- złapał za jeden z liści dyndających mu nad głową. Zerwał i trzymał go w dwóch palcach jednej dłoni a dwa palce drugiej dłoni rozsunął. W jednej chwili liść stracił kolory, a w jego drugiej dłoni zmaterializował się papieros.
                - Ta dam! Jeżeli o tym nie wiedziałaś to magia istnieje, a tutaj to już szczególnie. Spójrz.. - pokazał na liść który powoli bo powoli odzyskiwał kolory. 
                - Ta całą kraina jest tak napompowana magią, że nawet takiego liścia można użyć kilka razy zanim uschnie. Wybacz jeżeli to szok..- tak to zdecydowanie był szok. Dziewczyna siedziała jak na szpilkach, gotowa do ucieczki. Ale ku jego zdumieniu odezwała się w sposób dużo inny niż zwykle. Tak jakby musiała zmuszać się by do tego przyznać.
                - Tak.. wiem co to magia. Niestety. - cóż każdy kto tu trafił miał jakieś złe przeżycia, jej najwyraźniej dotyczyły magii. Zdecydował jej nie popychać ku tym wspomnieniom i zmienił temat.
              - A co do tych kilku dni odpoczynku.. mogę się na nie zgodzić ale nie do końca. Widzisz, normalnie adiutant odbiera wiadomości u dowódcy i wtedy jest chroniony przez jego obstawę. Na miejscu jest chroniony przez miejscowych strażników. Ale w drodze z punktu A do B jest zupełnie sam. Nie żeby wiele zagrażało ci w powietrzu ale jednak. Musisz zacząć uczyć się walczyć. Więc jak najbardziej możesz odpocząć te kilka dni i nie pełnić służby ale pod warunkiem conajmniej jednego treningu dziennie. Póki co będziesz ćwiczyć różnymi rodzajami broni, a gdy znajdziesz coś co dobrze się z tobą zgrywa skupimy się na tym. - delikatnie wyrwana z letargu spowodonego wiadomościami o magii pokiwała głową.
              Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, było nawet ładnie. Miasto zapalało powoli lampy i pochodnie, a słońce znikało za chmurami. Mur otaczający miasto najeżony zębami, kuszami, łukami i czasem znacznie cięższym sprzętem jak balisty czy działa przypominał o tym co gdzieś w oddali czycha za nim. I nie chodziło mu tu o kilku Maruderów... Ale jednocześnie dawał znać że nikt tu nie zamierza poddać się bez walki.
              - Wiesz, wybacz że to mówię bo to trochę szorstkie.. ale zapomnij o tym co stało się w twoim świecie. Nie wiem co to było, ale było związane z magią. Tu bardzo ci się ona przyda. A to co stało się tam, do przystani za tobą nie przyjdzie. - wstał klepiąc ją po udzie i zrobił kilka kroków po czym odwrócił się do niej. Wsadził do ust papierosa którego stworzył prawie przed chwilą. Wyjął zapalniczkę, toporną bo toporną, zrobioną przez jednego z tutejszych mieszkańców pochodzącego podobno ze świata w którym rządzą stal i płomienie. Odpalił nią papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym. Nie w kierunku smoczycy, wiedział jak taki dym potrafi drażnić. 
              - Nie wiem jak ty ale ja idę odpocząć. Gdybyś mnie potrzebowała będę spał u siebie. Ostatnie drzwi na końcu korytarza na twoim piętrze. Nie bój się mnie budzić serio... Zrobisz mi przysługę.- Powiedział to, podniósł dłoń w geście pożegnania i udał się do budynku. Zbierało się na cichą bezwietrzną noc.

              (Czerp sobie magię do woli, tylko byleby zgodną z żywiołem. I nie musisz tak szybko odpisywać, ja odpisuje bo mi się w pracy nudzi 😉)

              23 lipca 2020

              Od Emili C.D Raz


              Emili obserwowała dziedziniec cały czas, ale trzymała się na uboczu pod drzewem. Dotknęła bandażu udając silny ból. Lekki tępy uścisk powiedział jej, że rana się już zagoiła. Posiłek i odpoczynek znacznie pomogło. Rano nie będzie śladu. Będzie mogła sprawnie się poruszać, ale bandaż musi nosić dla niepoznaki trochę dłużej. Kapitan i doktor już zaczęli coś podejrzewać. Wiedziała, że będzie z nimi problem bo miała takie sytuacje za życia. Taa, kolejny element przypominający jej dawny świat. Westchnęła smutna i pomyślała, że skoro uciekając przed potworami nic nie osiągnęła to warto spróbować pogodzić się z sytuacją.
              Skupiła się na strażnikach. Wyglądali na spokojnych, nieprzejmujących się zagrożeniem i w dobrych nastrojach nawet po ciężkim treningu. Emili rozumiała już ich poczucie bezpieczeństwa bo cały dzień nie musiała się martwić że zagryzie ją jakiś demon oraz czy będzie miała jedzenie. Nie była jednak w stanie zrozumieć dobrego nastroju innych. Do tego propozycja pracy.
                              Poczuła nagły uścisk w sercu. Jak ci ludzie mogli myśleć o takich rzeczach jak praca? Przecież to oznaczało że to miejsce stawało się znajome. Później mówi się dom. Przecież to nie było nieba ani świat żywych! Jak oni mogli pozwolić sobie na tworzenie domu w miejscu pełnym zła na murami i z brakiem bliskich. Kapitan powiedział: „coś na start”! Poczuła się wtedy jakby wbito ostatni gwóźdź do jej trumny. Jakby miała już nigdy nie zobaczyć siostry. Skoro ona sama nie żyła i nie była w niebie, to zapewne już nigdy nie zobaczy matki czy siostry.
                              Przypomniała sobie twarz kapitana Raza i zastanowiła się nad nim. Czasem zupełnie zastygał jakby jego dusza uciekała do innego świata. Może jednak oni tylko udawali, że to ich dom. Może za długo widziała twarze potworów i zapomniała że za oczami może być dusza a nie tylko gniew. Nagle kapitan wydał jej się bardzo prawdziwą osobą. Może z zewnątrz trochę straszny ale był pierwszym , który jej pomógł. Miała dług do spłacenia. Tylko, że dług życia wydawał jej się bardzo kosztowny.
                              Wstała powoli i podparła się o drzewo. Powoli rozciągnęła skrzydła, uważając aby nie robić zbyt żwawych ruchów. Drzewo było ogromne i zaczęła się zastanawiać, czy później nie skorzystać z jego energii. Czuła prądy siły, które roślina zbierała przez dziesiątki lat. Może nikt nie będzie się zastanawiał nad jednym usychającym drzewem. Ale to innym razem, gdy będzie mniej gapiów. Nie chciała wysysać anergii ze strażników, ale wiedziała że musi odzyskać zapas siły. Nie znała tu nikogo i spodziewała się, że w każdym momencie jakaś grupka facetów może ją związać i zabrać do maga. Już raz była drenowana z esencji i bała się tego panicznie.
                              Podeszła do kapitana gdy ten znowu się na nią spojrzał. Uśmiechnęła się smutno. Smutek był prawdziwy bo mężczyzna wydawał się miły i nie pasowało jej że musi mu zaufać. Ale na pewno spróbuje, nawet jeśli tylko na krótko.
                              - Kapitanie Raz. Ja… - speszyła się bo nie chciała lokować się w tym świecie – Ja zgadzam się na pana propozycje. Nie wiem co robić a skoro jak na razie nie widzę bardziej kolorowej opcji to wydaje się to być manną z nieba.
                              - Cieszę się. – odparł bardzo szybko, może nawet Roche za szybko.
              Pochylił się i poczuła smród potu oraz daleką woń tytoniu i alkoholu. Pracowała w karczmie więc do zapachu alkoholu była przyzwyczajona ale pot ciął jej nozdrza jak kwas.
                              -              Zaraz ci wszystko wytłumaczę, ale musimy załatwić sprawy tego, że jesteś chwilowo zbiegiem.
                              Uśmiechnął znowu się uśmiechnął. Emili martwiło, że mężczyznę bawi jej kiepska sytuacja. Wyczuwała żart, ale zbyt przypominało jej to ton głosu polujących na nią kłusowników. Pracowanie dla niego będzie napewno wprawiało ją w poczucie niepewności.
                              - A co pani potrafi?
                              - Umiem  jeździć konno. – ominęła fakt, że pracowała w karczmie bo bała się że kapitan Raz mógłby ją tam wysłać. Nie wiedziała ile było magów w tym mieście i nie chciała stać się przystawką do ich czarów. – Troszkę gotowałam. – No dla strażników mogłaby upiec chleb bo żarcie tutejszego kucharza było delikatnie mówiąc bez smaku.
              – Nie umiem walczyć. Dlatego zginęłam, bo za późno dali mi miecz do ręki.
              Speszyła się robiąc szybki nerwowy dryg i dodała. Nagle pomyślała, że przyznała się do bycia łatwą ofiarą. Kapitan przyglądał się jej podejrzliwie i cofnęła się odrobinę podkulając ogon. Zawarczała na siebie za ten ruch. Ogon często zdradzał jej emocje dlatego powinna rozmawiać ze spostrzegawczymi ludźmi siedząc. Chciała zmienić temat i nakierować myśli strażnika na inny tor.
              - Znam się też na pszczołach… Umiem robić miód pitny… Jeśli w tym świecie są w ogóle pszczoły.
                              Kapitan uśmiechnął się miło co wyglądał na zaciekawionego tą opcją.
                              - Chciałam poprosić o jeszcze kilka dni na zebranie sił – spuściła wzrok aby udawać speszoną ale w myślach liczyła drzewa, z których będzie musiała zebrać energie na latanie. W zależności od tego co powie kapitan Raz, będzie musiała jutro albo jeszcze dzisiaj wymknąć się i pożyczyć energię od drzew. Bo nie sądziła aby pobieranie energii od chodników czy kanalizacji zdało egzamin.
                              Zorientowała się że zbyt długo myślała a kapitan czekał aż podniesie głowę. Ewidentnie lubił obserwować rozmówce i chyba jedna nie był aż tak ufny jak myślała na początku.

              Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wilcza Przystań.
              Credits