Emili
obserwowała dziedziniec cały czas, ale trzymała się na uboczu pod drzewem.
Dotknęła bandażu udając silny ból. Lekki tępy uścisk powiedział jej, że rana
się już zagoiła. Posiłek i odpoczynek znacznie pomogło. Rano nie będzie śladu.
Będzie mogła sprawnie się poruszać, ale bandaż musi nosić dla niepoznaki trochę
dłużej. Kapitan i doktor już zaczęli coś podejrzewać. Wiedziała, że będzie z
nimi problem bo miała takie sytuacje za życia. Taa, kolejny element
przypominający jej dawny świat. Westchnęła smutna i pomyślała, że skoro
uciekając przed potworami nic nie osiągnęła to warto spróbować pogodzić się z
sytuacją.
Skupiła się na
strażnikach. Wyglądali na spokojnych, nieprzejmujących się zagrożeniem i w
dobrych nastrojach nawet po ciężkim treningu. Emili rozumiała już ich poczucie
bezpieczeństwa bo cały dzień nie musiała się martwić że zagryzie ją jakiś demon
oraz czy będzie miała jedzenie. Nie była jednak w stanie zrozumieć dobrego
nastroju innych. Do tego propozycja pracy.
Poczuła
nagły uścisk w sercu. Jak ci ludzie mogli myśleć o takich rzeczach jak praca?
Przecież to oznaczało że to miejsce stawało się znajome. Później mówi się dom.
Przecież to nie było nieba ani świat żywych! Jak oni mogli pozwolić sobie na
tworzenie domu w miejscu pełnym zła na murami i z brakiem bliskich. Kapitan
powiedział: „coś na start”! Poczuła się wtedy jakby wbito ostatni gwóźdź do jej
trumny. Jakby miała już nigdy nie zobaczyć siostry. Skoro ona sama nie żyła i
nie była w niebie, to zapewne już nigdy nie zobaczy matki czy siostry.
Przypomniała
sobie twarz kapitana Raza i zastanowiła się nad nim. Czasem zupełnie zastygał
jakby jego dusza uciekała do innego świata. Może jednak oni tylko udawali, że
to ich dom. Może za długo widziała twarze potworów i zapomniała że za oczami
może być dusza a nie tylko gniew. Nagle kapitan wydał jej się bardzo prawdziwą
osobą. Może z zewnątrz trochę straszny ale był pierwszym , który jej pomógł.
Miała dług do spłacenia. Tylko, że dług życia wydawał jej się bardzo kosztowny.
Wstała
powoli i podparła się o drzewo. Powoli rozciągnęła skrzydła, uważając aby nie
robić zbyt żwawych ruchów. Drzewo było ogromne i zaczęła się zastanawiać, czy
później nie skorzystać z jego energii. Czuła prądy siły, które roślina zbierała
przez dziesiątki lat. Może nikt nie będzie się zastanawiał nad jednym
usychającym drzewem. Ale to innym razem, gdy będzie mniej gapiów. Nie chciała
wysysać anergii ze strażników, ale wiedziała że musi odzyskać zapas siły. Nie
znała tu nikogo i spodziewała się, że w każdym momencie jakaś grupka facetów
może ją związać i zabrać do maga. Już raz była drenowana z esencji i bała się
tego panicznie.
Podeszła
do kapitana gdy ten znowu się na nią spojrzał. Uśmiechnęła się smutno. Smutek
był prawdziwy bo mężczyzna wydawał się miły i nie pasowało jej że musi mu
zaufać. Ale na pewno spróbuje, nawet jeśli tylko na krótko.
-
Kapitanie Raz. Ja… - speszyła się bo nie chciała lokować się w tym świecie – Ja
zgadzam się na pana propozycje. Nie wiem co robić a skoro jak na razie nie
widzę bardziej kolorowej opcji to wydaje się to być manną z nieba.
-
Cieszę się. – odparł bardzo szybko, może nawet Roche za szybko.
Pochylił się i poczuła smród potu
oraz daleką woń tytoniu i alkoholu. Pracowała w karczmie więc do zapachu
alkoholu była przyzwyczajona ale pot ciął jej nozdrza jak kwas.
-
Zaraz ci wszystko wytłumaczę,
ale musimy załatwić sprawy tego, że jesteś chwilowo zbiegiem.
Uśmiechnął
znowu się uśmiechnął. Emili martwiło, że mężczyznę bawi jej kiepska sytuacja.
Wyczuwała żart, ale zbyt przypominało jej to ton głosu polujących na nią
kłusowników. Pracowanie dla niego będzie napewno wprawiało ją w poczucie
niepewności.
-
A co pani potrafi?
-
Umiem jeździć konno. – ominęła fakt, że
pracowała w karczmie bo bała się że kapitan Raz mógłby ją tam wysłać. Nie
wiedziała ile było magów w tym mieście i nie chciała stać się przystawką do ich
czarów. – Troszkę gotowałam. – No dla strażników mogłaby upiec chleb bo żarcie
tutejszego kucharza było delikatnie mówiąc bez smaku.
– Nie umiem
walczyć. Dlatego zginęłam, bo za późno dali mi miecz do ręki.
Speszyła się
robiąc szybki nerwowy dryg i dodała. Nagle pomyślała, że przyznała się do bycia
łatwą ofiarą. Kapitan przyglądał się jej podejrzliwie i cofnęła się odrobinę
podkulając ogon. Zawarczała na siebie za ten ruch. Ogon często zdradzał jej
emocje dlatego powinna rozmawiać ze spostrzegawczymi ludźmi siedząc. Chciała
zmienić temat i nakierować myśli strażnika na inny tor.
- Znam się też
na pszczołach… Umiem robić miód pitny… Jeśli w tym świecie są w ogóle pszczoły.
Kapitan
uśmiechnął się miło co wyglądał na zaciekawionego tą opcją.
-
Chciałam poprosić o jeszcze kilka dni na zebranie sił – spuściła wzrok aby
udawać speszoną ale w myślach liczyła drzewa, z których będzie musiała zebrać
energie na latanie. W zależności od tego co powie kapitan Raz, będzie musiała
jutro albo jeszcze dzisiaj wymknąć się i pożyczyć energię od drzew. Bo nie
sądziła aby pobieranie energii od chodników czy kanalizacji zdało egzamin.
Zorientowała
się że zbyt długo myślała a kapitan czekał aż podniesie głowę. Ewidentnie lubił
obserwować rozmówce i chyba jedna nie był aż tak ufny jak myślała na początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz