23 lipca 2020

Od Emili C.D Raz


Emili obserwowała dziedziniec cały czas, ale trzymała się na uboczu pod drzewem. Dotknęła bandażu udając silny ból. Lekki tępy uścisk powiedział jej, że rana się już zagoiła. Posiłek i odpoczynek znacznie pomogło. Rano nie będzie śladu. Będzie mogła sprawnie się poruszać, ale bandaż musi nosić dla niepoznaki trochę dłużej. Kapitan i doktor już zaczęli coś podejrzewać. Wiedziała, że będzie z nimi problem bo miała takie sytuacje za życia. Taa, kolejny element przypominający jej dawny świat. Westchnęła smutna i pomyślała, że skoro uciekając przed potworami nic nie osiągnęła to warto spróbować pogodzić się z sytuacją.
Skupiła się na strażnikach. Wyglądali na spokojnych, nieprzejmujących się zagrożeniem i w dobrych nastrojach nawet po ciężkim treningu. Emili rozumiała już ich poczucie bezpieczeństwa bo cały dzień nie musiała się martwić że zagryzie ją jakiś demon oraz czy będzie miała jedzenie. Nie była jednak w stanie zrozumieć dobrego nastroju innych. Do tego propozycja pracy.
                Poczuła nagły uścisk w sercu. Jak ci ludzie mogli myśleć o takich rzeczach jak praca? Przecież to oznaczało że to miejsce stawało się znajome. Później mówi się dom. Przecież to nie było nieba ani świat żywych! Jak oni mogli pozwolić sobie na tworzenie domu w miejscu pełnym zła na murami i z brakiem bliskich. Kapitan powiedział: „coś na start”! Poczuła się wtedy jakby wbito ostatni gwóźdź do jej trumny. Jakby miała już nigdy nie zobaczyć siostry. Skoro ona sama nie żyła i nie była w niebie, to zapewne już nigdy nie zobaczy matki czy siostry.
                Przypomniała sobie twarz kapitana Raza i zastanowiła się nad nim. Czasem zupełnie zastygał jakby jego dusza uciekała do innego świata. Może jednak oni tylko udawali, że to ich dom. Może za długo widziała twarze potworów i zapomniała że za oczami może być dusza a nie tylko gniew. Nagle kapitan wydał jej się bardzo prawdziwą osobą. Może z zewnątrz trochę straszny ale był pierwszym , który jej pomógł. Miała dług do spłacenia. Tylko, że dług życia wydawał jej się bardzo kosztowny.
                Wstała powoli i podparła się o drzewo. Powoli rozciągnęła skrzydła, uważając aby nie robić zbyt żwawych ruchów. Drzewo było ogromne i zaczęła się zastanawiać, czy później nie skorzystać z jego energii. Czuła prądy siły, które roślina zbierała przez dziesiątki lat. Może nikt nie będzie się zastanawiał nad jednym usychającym drzewem. Ale to innym razem, gdy będzie mniej gapiów. Nie chciała wysysać anergii ze strażników, ale wiedziała że musi odzyskać zapas siły. Nie znała tu nikogo i spodziewała się, że w każdym momencie jakaś grupka facetów może ją związać i zabrać do maga. Już raz była drenowana z esencji i bała się tego panicznie.
                Podeszła do kapitana gdy ten znowu się na nią spojrzał. Uśmiechnęła się smutno. Smutek był prawdziwy bo mężczyzna wydawał się miły i nie pasowało jej że musi mu zaufać. Ale na pewno spróbuje, nawet jeśli tylko na krótko.
                - Kapitanie Raz. Ja… - speszyła się bo nie chciała lokować się w tym świecie – Ja zgadzam się na pana propozycje. Nie wiem co robić a skoro jak na razie nie widzę bardziej kolorowej opcji to wydaje się to być manną z nieba.
                - Cieszę się. – odparł bardzo szybko, może nawet Roche za szybko.
Pochylił się i poczuła smród potu oraz daleką woń tytoniu i alkoholu. Pracowała w karczmie więc do zapachu alkoholu była przyzwyczajona ale pot ciął jej nozdrza jak kwas.
                -              Zaraz ci wszystko wytłumaczę, ale musimy załatwić sprawy tego, że jesteś chwilowo zbiegiem.
                Uśmiechnął znowu się uśmiechnął. Emili martwiło, że mężczyznę bawi jej kiepska sytuacja. Wyczuwała żart, ale zbyt przypominało jej to ton głosu polujących na nią kłusowników. Pracowanie dla niego będzie napewno wprawiało ją w poczucie niepewności.
                - A co pani potrafi?
                - Umiem  jeździć konno. – ominęła fakt, że pracowała w karczmie bo bała się że kapitan Raz mógłby ją tam wysłać. Nie wiedziała ile było magów w tym mieście i nie chciała stać się przystawką do ich czarów. – Troszkę gotowałam. – No dla strażników mogłaby upiec chleb bo żarcie tutejszego kucharza było delikatnie mówiąc bez smaku.
– Nie umiem walczyć. Dlatego zginęłam, bo za późno dali mi miecz do ręki.
Speszyła się robiąc szybki nerwowy dryg i dodała. Nagle pomyślała, że przyznała się do bycia łatwą ofiarą. Kapitan przyglądał się jej podejrzliwie i cofnęła się odrobinę podkulając ogon. Zawarczała na siebie za ten ruch. Ogon często zdradzał jej emocje dlatego powinna rozmawiać ze spostrzegawczymi ludźmi siedząc. Chciała zmienić temat i nakierować myśli strażnika na inny tor.
- Znam się też na pszczołach… Umiem robić miód pitny… Jeśli w tym świecie są w ogóle pszczoły.
                Kapitan uśmiechnął się miło co wyglądał na zaciekawionego tą opcją.
                - Chciałam poprosić o jeszcze kilka dni na zebranie sił – spuściła wzrok aby udawać speszoną ale w myślach liczyła drzewa, z których będzie musiała zebrać energie na latanie. W zależności od tego co powie kapitan Raz, będzie musiała jutro albo jeszcze dzisiaj wymknąć się i pożyczyć energię od drzew. Bo nie sądziła aby pobieranie energii od chodników czy kanalizacji zdało egzamin.
                Zorientowała się że zbyt długo myślała a kapitan czekał aż podniesie głowę. Ewidentnie lubił obserwować rozmówce i chyba jedna nie był aż tak ufny jak myślała na początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wilcza Przystań.
Credits