Ten dzień w przystani był czymś cudownym
dla Lilith. To właśnie dzisiaj, w otoczeniu jej najbliższych przyjaciół obchodziła swoje
rzekome „urodziny". Mimo że postaci w Przystani umarli nie starzeją się,
to dla dziewczyny była to pewna forma człowieczeństwa i co rok obchodziła ten
wyjątkowy dzień.
Jak zwykle, zapakowała swój bananowy chlebek w różowy papier prezentowy,
aby rozdać go swoim znajomym. Z podekscytowania nie umiała ustać w miejscu, ale
wybór ubrania dla Lilith nie był żadnym problemem. Z szafy wyciągnęła krótkie
jeansowe szorty i czarne, welurowe body. O stringach raczej nie muszę
wspominać, dziewczyna pominęła również stanik. Dodatkowo założyła srebrny
łańcuszek oraz błyszczące kolczyki, opinane na całym uchu. Radośnie uśmiechnęła
się do swojego odbicia, zawiązując wysoki kok. Swój typowy make-up, wykonała w
ciągu pięciu minut. Przygotowując się do wyjścia, na stopy naciągnęła białe
tenisówki. Lewą dłonią złapała bananowy chlebek, wraz z podręcznym nożem i
wyruszyła w drogę.
Najpierw miała ustalone spotkanie z jej ludzkimi znajomymi. Nie łączyła
Anubinów wraz z nimi, ponieważ nigdy nie miałoby to dobrego zakończenia.
Szczęście rozpierało Lilith od środka. To naprawdę był jej ulubiony
dzień, a gdy ujrzała swoich zebranych przyjaciół, serce niemal wyskoczyło jej z
piersi. Czas spędzony z tymi umarłymi sprawiał, że dziewczyna mogła poczuć się
jak na Ziemi, a tego jej tak bardzo brakowało.
Minęło parę godzin, od kiedy Lili położyła swój chlebek na stół.
Podniosła głowę ku ponuremu niebu Przystani, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.
- No to, co kochani? Teraz muszę się zbierać, kolejna ekipa na mnie
czeka — powiedziała, prostując się na swoim fotelu.
Spotkała się ze smutnym westchnieniem, a wręcz jękiem uciekającym z
niektórych ust. Fioletowo włosa jednak uśmiechnęła się tylko i machając swoim
towarzyszom, wyruszyła w dalszą drogę.
Anubini byli postaciami, które zawsze wzbudzały w Lili zainteresowanie.
Zastanawiała się, jak zepsuci musieli być, aby skończyć na tej wysokiej, aczkolwiek
niepublicznie, wielce nieszanowanej pozycji. Większość z nich była dość ponura,
zamknięta w sobie, a poruszając się, sprawiali wrażenie chodzącej śmierci. Nie
to jednak przerażało Lilith. Nigdy nie wiedziała, do czego te „potwory” mogły
być skłonne. Mimo że powszechnie była przez nich lubiana, nie do końca
potrafiła ocenić ich charaktery i zachowania. Są niezwykle skryci w sobie i
rzadko opowiadają, co im się przydarzyło. Dziewczyna wiedziała, że przy nich
nie może przekraczać linii, dlatego również na spotkanie z nimi, naciągnęła na
swoje odkryte ramiona dużą, szarą bluzę od jednego z jej znajomych. Na ślepo
poprawiła koka i wręcz namalowała uśmiech na swojej porcelanowej twarzy.
Zmierzając, w miejsce umówione z Anubinami usłyszała dźwięk fortepianu. Odwróciła
głowę w stronę dźwięku, wiedząc, że nie zna nikogo, kto taki sprzęt posiada.
Ostrożnie stawiając kroki, podeszła do okna, przytulając się do ściany budynku.
Melodia bardzo podpadła uszom Lili. Przymknęła oczy, wsłuchując się dokładniej
w muzykę. Przysunęła się do okna, aby wdrapać się na parapet. Musiała
dowiedzieć się, kim jest fortepianista. Przyłożyła piąstkę do okna, aby zapukać
i zwrócić uwagę mieszkańca. W momencie, kiedy jej wzrok spotkał się z
ciemno-czerwonymi oczami lokatora, fortepian wydał jeden, pojedynczy dźwięk.
Dłonie mężczyzny uciekły ze sprzętu, nie gubiąc kontaktu wzrokowego z
dziewczyną. Lili uśmiechnęła się promiennie, widząc czarnowłosego. To było jej
pierwsze spotkanie z tym Anubinem.
(Nergalllluuuuu?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz